aaaaTrzeba żyć, a nie tylko istnieć.aaaa
Romans z wykładowcą
Interesuje mnie jak sprawa wygląda od strony prawnej. Czy studentka może
utrzymywać prywatne stosunki z nauczycielem akademickim, czy grożą za to
jakieś sankcje prawne ze strony uczelni, czy sytuacja zmienia się w zależności
czy dany wykładowca ma z tą studentką zajęcia, czy nie ma? Jeśli ktoś posiada
informacje na ten temat, bardzo proszę o odpowiedź. Dziękuję z góry.
Przyjaźń z wykładowcą - czy to możliwe?
Mam dylemat i chcę poznać Waszą opinię na ten temat. Czy uważacie, że możliwa
jest przyjaźń, czy jakakolwiek inna bliska relacja między studentką a
wykładowcą/asystentem, wykluczając oczywiście romans, bo nie to mam na myśli?
W zeszłym roku miałam zajęcia z kimś, kto bardzo ujął mnie swoją osobowością i
kogo chciałam bliżej poznać. Na konsultacjach miło nam się rozmawiało,
atmosfera między nami była dość przyjacielska. Teraz już nie mam okazji się z
nim spotykać i nie mam też pretekstu, żeby pójść pogadać, a strasznie mi tego
brakuje. Jednak boje się, że próba nawiązania jakiejś prywatnej relacji będzie
przez niego, i pewnie zresztą moich znajomych również, odebrana stereotypowo -
albo jako romans, albo jako próba wpłynięcia na swoje "wyniki w nauce" (mimo,
że nie mamy już razem zajęć). Zaznaczam, że jest to osoba niewiele ode mnie
starsza i w sumie dość atrakcyjny facet ;) ale ja jestem już zajęta i ani
myślę zdradzać swojego ukochanego. Czy to bardzo naiwne, liczyć na przyjaźń
albo chociaż rozmowę, bez podtekstów i zobowiązań?
Romans studentki z wykładowcą - OSTROZNIE.!
Nie odradzam Ci tego, na milosc nie ma rady.
Ale starannie to ukrywajcie!
Gdy sie to wyda, Ty mozesz miec niewielkie klopoty, ow wykladowca duzo wieksze.
Jednoczesnie po wielu latach praktyki akademickiej wiem, ze takie sytuacje sa
wcale nie rzadkie.
Oj, ze akurat musialas rzucic ten temat.. powiedzmy, że wiem jak trudno jest
zyc ze swiadomoscia 'co by bylo..' Chcialam z nim utrzymac kontakt bo wlasnie
za kilka tygodni koncze studia ale wszystko diabli wzieli.. wyszlo na to, ze to
moze nie koniecznie to, ze bylam jegos studentka bylo przeszkoda. Szczerze
mowiac nie wiem co sie stalo.. poki wszystko bylo tylko 'w teorii' wszystko
bylo ok, ale jak przyszlo co do czego to facet po prostu zwinal zagle, chyba za
bardzo przejal sie rola ze jest wykladowca.. ja juz dawno o tym zapomnialam ze
mialam z nim zajecia, i traktowalam jako czlowieka.. w koncu kazdy wykonuje
jakies tam zajecie i nie mozna czlowieka spostrzegac przez pryzmat jego pracy..
najlepsze jest to, ze jemu chyba tez zalezalo, wiem ze tak, tym bardziej nie
rozumiem czemu potraktowal mnie w ten sposob, doslownie wszystkiego sie wyparl.
Cale zycie mialam sie za rozsadnego czlowieka, ze niby nie jestem jedna z tych
co to podkochuja sie w nauczycielach - life is ironic;)Wiem o przypadku ze
jedna kobieta u mnie na uczelni miala jakis czas temu romans ze swoim studentem
i jakos obeszlo sie bez echa, ale z facetami jest chyba troche inaczej - wydaje
im sie, ze musza wybierac, ze bez swojej pracy beda niczym.. a czasem wcale nie
trzeba wybierac. Cholera, mam dola.. chyba mam potrzebe wygadania sie;)
1. Pod koniec szkoły średniej miałam romans z nauczycielem z mojej szkoły,
który mnie nie uczył i nie miał wpływu na żadne moje oceny, nauczycieli itp.
2. Na studiach miałam romas z facetem, który prowadził z nami 2 zajęcia, ale to
miało miejsce już pół roku po skończeniu tych zajęć.
3. Jakis czas temu zaczęła się ostra fascynacja z wzajemnością z aktualnym
wtedy wykładowcą, ale zanim o tym porozmawialiśmy, poczekaliśmy na zakończenie
przedmiotu i egzamin. Nic się zresztą poza rozmowami nie wydarzyło.
Rada? Romans z wykładowcą jest ok pod warunkiem, że przedmiot prowadzony przez
niego już sie skończy. Są przykłady na bardzo udane i szczęśliwe małżeństwa
między byłym wykładowcą a studentką.
Na studiach podobałam sie jednemu doktorantowi, który miał ze mną zajęcia.
Zawsze się do mnie usmiechał, flirtował słownie, czerwienił się, a przy
zaliczeniu końcowym podyktował mi całe zadanie. Za to mi się podobało paru
innych wykładowców, zwłaszcza jeden, ale wtedy jakoś mnie przerażała ta różnica
wieku (11 lat). Mój obecny facet (8 lat różnicy) jest wykładowcą na innej
uczelni, ma wiele studentek w wieku 30-50 lat i z tego co mówi, niektóre z nich
bardzo chętnie nawiązałyby z nim romans i jawnie okazują mu swoje względy.
To w jaki sposób ta dziewczyna, młoda studentka, zdążyła już wyjść za mąż i w
dodatku mieć kryzys w związku? Musi być mężatką od jakiegoś czasu...Ile ma lat?
To, że jest od niego młodsza stawia tę sytuację w trochę innym świetle - czy
twój mąż jest jakimś wykładowcą, był prelegentem na tej konferencji? Czy łatwo
mu przychodzą znajomości z dużo młodszymi osobami? Znałam w czasie studiów kilku
takich flirtujących wykładowców, ciągnął za nimi zawsze korowód dziewczyn, same
właziły im do łóżka.
Twój mąż wygląda na szczerego - na razie. Pewnie sam wierzy w swoje zapewnienia,
że nic się takiego nie dzieje. Ale gdyby mój facet siedział codziennie na gadu z
nowopoznaną osobą przeciwnej płci, pisał do niej smsy itp., i moim zdaniem tej
osoby byłoby między nami za dużo, to postawiłabym sprawę na ostrzu noża.
Z najlepszymi przyjaciółmi nie rozmawiam codziennie godzinami.
Może to jeszcze nie romans, ale chyba rodzaj fascynacji.
profesor...
banalna historia: ja-studentka, on-mój wykładowca,bóg,wszystko.Z mojej
strony-patologiczna fascynacja,zauroczenie,z jego:intencjonalne podkręcanie
moich emocji.prawie 3,5-letni romans uczelniany, o którym wszyscy
wiedzieli.ostentacja,afiszowanie się,wspólne wyjazdy i nie tylko.to-"po
godzinach",na co dzień:żona i 8-letnia córka,ustawiony,kilka
domów,mieszkań,spore konta.
od 4 tygodni jestem z nim w ciąży, która nie jest wpadką kontrolowaną.gdy
dowiedział się o tym,zaproponował wyjazd do holandii.nie moge sobie pozwolić
na to dziecko,i on dobrze o tym wie-nie mam mieszkania, pracy, rodziny.koszt
aborcji-2000 euro.zapłaci, jestem tego pewna, aby pozbyć się problemu.tylko
nie jestem pewna,czy to dziecko byłoby dla mnie aż takim
problemem.wystarczyłoby,że przez 2-3 lata pomógłby mi finansowo,potem
stanęłabym na własne nogi, nie żądałabym nawet alimentów.ale on jest
patologicznie skąpy i nigdy na coś takiego nie poszedłby.myślę,że główną
przyczyną tego, że chce się pozbyć tego dziecka jest fakt, iż dziedziczyłoby w
przyszłości,po śmierci jego i jego żony 1/2 majątku.
nie oceniajcie mnie-proszę,napiszcie,co o nim i jego decyzji sądzicie. czy
jest ostatnim sqrwielem,czy po prostu chroni swoją rodzinę?
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbrytfanna.keep.pl