aaaaTrzeba żyć, a nie tylko istnieć.aaaa
No nie no świetni jesteście dzisiaj.... Cholera albo ja mam dzień na dowalanie albo co poniektórych pogło do reszty.
Żyję na tym świecie krótko, ale jeszcze NIGDY, ale to nieprzenigdy, nie widziałem wieloletniego, SZCZĘŚLIWEGO małżeństwa.
To otwórz oczy!
I zapraszam do siebie - ja tego mam wokół siebie mnóstwo - moi rodzice, siostra mojej mamy, brat mojego taty, rodzeństwo cioteczne mojej mamy, w ogóle to gdzie się nei obejrzę.
Że nie wspomnę mojej śp. dziadków, dziadków mojego ex LTRa, i w ogóle całej masy ludzi których mijasz na ulicy i mimo że mają po 70 lat to widać z kilometra że się kochają na zabój. Ba, nawet często są w sobie zakochani! Po 50 latach...
Boże jak słyszę takie pierdoły to mi się nóż otwiera w kieszeni. Znam tylko jedną osobę która naprawdę nie wierzyła w to że można być szczęśliwym małżenstwem i w ogóle mieć szczęśliwą, kochająca rodzinę i wiecie co? Ten człowiek miał na tyle odwagi żeby przekonać się na własne oczy że się myli. Miał jaja żeby nie pierniczyć tak jak Ty, Mariusz.
Bo w gruncie rzeczy tobie jest wygodnie sobie usprawiedliwiać ludzką podłość ( może nawet twoją ), zdrady i całą resztę gówna które ludzie sobie nawzajem fundują tym że takie est życie. Tylko to jest tchórzostwo a nie logika.
p.s. Rozwód to dobra rzecz. Bo lepiej się rozwieść jak przestają ludzie być ze sobą szczęśliwi nież tkwić w takim bagnie unieszczęśliwiania się nawzajem bóg wie po co bóg wie ile. Nie pierdolcie od rzeczy.,
" />Czy cieszy nas to wszystko,co ludzi powiedzmy zdrowych.Czy potrafimy sie jeszcze smiac?ja potrafie ale to nie znaczy ze czuje sie szczesliwa.Czasem mi sie wydaje ze nie umiem czuc szczescia i sie nim cieszyc.W szczegolnosci chodzi mi o zycie prywatne.od rozwodu z mezem minely juz 4 lata.w tym czasie bylam juz w dwoch zwiazkach.Jak i w jednym tak i w drugim na poczatku bylo fajnie wydawalo mi sie ze bede juz szczesliwa bo mi sie nalezy po tym wszystkim co przeszlam.ale pozniej cos sie psulo,zawsze cos bylo nie tak potrzebuje jak kazdy z nas troche ciepla czulosci i troszke wiecej zrozumienia.Ale w moich zwiazkach sie dusilam,nieczulam tego o czym wspominalam,choc to wspaniali mezczyzni ktorzy bardzo kochaja ,kochali moje dzieci i mnie.Czy wiec nie umiemy byc szczesliwi a tym samym czy umiemy dawac SZCZESCIE??
Jak się ludzie dogadują i 'kochają' to są ze sobą przez całe życie. Jeżeli się nie dogadują lub/i się nie kochają to się albo rozwodzą, albo cierpią do końca życia. Tyle. Ludzie szukają sobie partnerów i dokonują naturalnej selekcji, a - co za tym idzie - w naszym kręgu kulturowym nie będzie dużego rozstrzału we wskaźnikach rozwody/religijność. Ale to tylko gdybanie. Jak na razie mamy tylko statystyki z USA - jak to najczęściej bywa.
" />
">No i właśnie to jest dla mnie dziwne - załóżmy już nawet dla uproszczenia, że para ochrzczonych wzięła ślub cywilny. Dlaczego ślub cywilny ma być ważny jako sakrament, a rozwód cywilny jest niebyły?
Zasadniczo wtedy nie ma przesłanek za "usakramentalnieniem". Gdyby natomiast kolejność była odwrotna, czyli NAJPIERW ślub A POTEM chrzest, to uważnienie mogło nastąpić. Postum faktum.
"> Nagle nie jest ważne, czy się ludzie kochają, nie jest ważna ich wola, tylko jakieś uważnienie poprzedniego związku przez ordynariusza?
Ordynariusz = biskup. A właśnie chrzest dorosłych może być takim przypadkiem "usakramentalnienia" związku. Chrzty dorosłych zasadniczo są połączone z I Komunią i Bierzmowaniem, a w tym ostatnim uczestniczy też miejscowy biskup.
A o tym, że kwestia "kochanie się" dla ważności sakramentu jest akurat ortogonalna, to chyba już słyszałaś, bo w końcu też ślub w kościele miałaś. Ale to temat na inny temat.
wszyscy znamy stanowisko Kościoła w sprawie rozwodów, ale czy uwarzacie, że zawsze jest ono słuszne??
uważam, że rozwody, które wynikając z braku porozumienia lub braku chęci do dalszego zycia razem są jak najbardziej karygodne, ale jak zrozumieć tak radylane stanowisko Kościoła w wypadku, gdy ojciec i mąż pije, znęca się psychicznie i fizycznie nad rodziną??
znam rodzinę, która jest właśnie w takiej sytuacji, kobieta wyszła za mąż w młodym wieku, bo rodzice jej kazali, nie byli wstanie jej utzrymywać itp. (wszyscy wiemy jakie były kiedyś ciężkie czasy), miała ze swoim mężem trójke dzieci, do poki nie pił jakoś im sie układało, a potem mąż wpadł w nałóg pił, sprzedawał cały majatek, aby mieć na alkohol, wszczynał awantury, bił ją i dzieci... w końcu po kilkunastu latach męczarni uciekła do matki... wzięła rozwód. później spotkała na swojej drodze wspaniałego mężczyznę, który pokochał ją i jej dzieci, niestety nie mogli wziąć ślubu... nie wolno i8m przystępować do sakramentów pokuty i komunii świętej, czuja sie odrzuceni przez Kościół, wręcz skrzywdzeni...
dlaczego wg Kościoła ta kobieta i ten mężczzna muszą ponosić tak ciężką karę za to, że ktoś ich skrzywdził, za decyzje na które nie mieli wpływu...
czy nie jest to nienormalne, że Kościół akceptuje i daje pełne prawa rodzinie, w której występuje przemoc, a nie daje ich kochającym się ludziom??
Jeszcze do niedawna w moim życiu jakoś się układało... Miałam wspaniałego chłopaka, rodzinę, dobrze rozumiałam się z moją mamą, miałam marzenia, chciałam studiować psychologie, być już na zawsze z moim partnerem, wybudować dom, podróżować, rozwijać się. Jednego czego mi wtedy brakowało to miłości ojca. Mieszkał z nami, ale nigdy ze mną nie rozmawiał, znęcał się nade mną i moją rodziną psychicznie, od kiedy tylko pamiętam nienawidził mnie, uważał że nigdy do niczego w życiu nie dojdę, że jestem beznadziejna. Jakoś nauczyłam się jednak bez tego żyć, zazdrościłam koleżanką że miały ojców i tak naprawdę nie rozumiałam za co one ich tak kochają. Kiedy zdałam maturę, niemożliwe dla mnie było to że mogłabym dostać się na psychologie, ale jednak marzenie się spełniło. Byłam taka szczęśliwa, że zamieszkam z moim chłopakiem i rozpocznę wymarzone studia. Jednak los zrobił mi ogromnego psikusa:( Odebrał mi wszystko:(( Długoletniego partnera, studia... Wróciłam do mojego miasta i dalej było tylko gorzej... Minęło 3,5 miesiąca od tego czasu. Nie uczę się, nie pracuję. Rodzice biorą rozwód- to jedyna dobra wiadomość bo nie umiem już mieszkać pod jednym dachem z tym moim niby ,,ojcem". Bardzo boję się, że ojciec nas pozabija. Nie czuje się bezpiecznie we własnym domu. Strasznie tęsknie za moim byłym chłopakiem:( Nie umiem bez niego żyć. Zrobiłabym dla niego wszystko. Ludzie tego nie rozumieją, ale to jest prawdziwa miłość taka jak z bajek z mojej strony... Niestety tylko z mojej:( Nie radze sobie już. Coraz częściej mam samobójcze myśli. Nie widzę żadnego sensu by dalej istnieć na tym świecie. Przez ostatnie miesiące pamiętam jedynie tyle że całe dnie leże w łóżku i płacze w poduszkę. Boję się ludzi. Nie mam znajomych. Nie umiem sobie z tym poradzić:( Czuję że moje życie powinno już się skończyć, że dalej nie ma żadnego scenariusza... Bez mojej drugiej połowy nie istnieje:(( To co przeżywam teraz jest czymś koszmarnym:( Od 2 tygodni ciągle boli mnie głowa, nie mam na nic siły... Nie mam siły żeby iść do pracy a tym bardziej dalej się uczyć. Wiem że jestem głupia i nie nadaje się na studia:( Chciałabym zasnąć i więcej się nie obudzić... Chciałabym nie czuć:(
rozumiem Cię titam, że jest Ci ciężko. Obawiam się, że po przeczytaniu tej mojej wypowiedzi będziesz miała jeszcze większego doła, ale wybacz mi: MUSZĘ to napisać, a dotyczy to odpowiedzi na pytanie, jak żyć.
Przede wszystkim, NIE GWAŁCIĆ SUMIENIA.
załóżmy, że ulegniesz i dla ratowania miłości zgodzisz się na studium, będziesz głosicielką, może nawet weźmiesz chrzest. Nie z miłości do Boga, nie z przekonania o prawdziwości religii ŚJ, ale dla nieutracenia chłopaka.
Chłopak teraz nie umiał przeciwstawić się rodzinie. Później np. urodzi się Wam dziecko i w razie wypadku będzie potrzebowało krwi. I on będzie się bardziej bał sekty niż Boga i sumienia. I on pozwoli, aby dziecko umarło. Nie jakieś tam dziecko. Twoje dziecko, najkochańsze na świecie, Twoje dziecko, które Ty nosiłaś pod sercem, może umrzeć, jeśli Twój chłopak, a wtedy mąż, nie będzie umiał podejmować męskich decyzji.
Co więcej. Nie myśl, że ktokolwiek w sekcie uszanuje świętość małżeństwa. W Tobie wcześniej czy później narosną wątpliwości i jak 30-70% ŚJ, staniesz się nieaktywna, albo odejdziesz z organizacji. Tak się nie da żyć, tego terroru psychicznego większość normalnych ludzi nie wytrzymuje. I co wtedy pobożni jehowici zaczną doradzać Twemu (już wtedy) mężowi? Ano, doradzą mu, aby wymienił Cię na nowszy model. Będą mu truli d..., aż w końcu wykorzystają jakiś kryzys małżeński i będą się cieszyć, gdy wasze małżeństwo się rozpadnie.
Przecież u ŚJ można wziąć rozwód "zgodny z Pismem Św."
I można "zgodnie z Pismem Św" złamać Tobie życie i poranić Cię okropnie.
Ale Twoje złamane serce obchodzić ich będzie tyle, co zeszłoroczny śnieg...
Ostatnio w chwili przygnębienia pisałaś, o rozjechaniu Cię przez tiry. Biorąc pod uwagę, jak ŚJ potrafią zmiażdżyć ludzką psychikę, to rozjechanie przez tira, wydaje się niemal rozkoszą.
Wiem, że to przykre pisać takie rzeczy. Wiem, że będziesz zdołowana, gdy to przeczytasz...
Ale bądź świadoma, na jakie koszmary się decydujesz, gdybyś została ŚJ.
To naprawdę straszne, ale ŚJ są grupą tak totalitarną, że potrafią nie tylko w ojcach, ale i w matkach zagłuszyć głos sumienia do tego stopnia, że matka patrzy, że jej dziecko umiera i nic nie robi, aby temu zapobiec. I to nie jest opowieść o ludziach z marginesu. To jest opowieść o "normalnych" osobach, które kochają swoje dzieci, ale bardziej od miłości do Boga rozwinęły w sobie "miłość do Jehowy", czytaj: ślepe posłuszeństwo wobec organizacji ŚJ
Czy chcesz się świadomie zdecydować na tak wielki koszmar?!
---------
*Dalsza towarzyska wymiana zdań przeniesiona tutaj: link | jb
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbrytfanna.keep.pl