Baza wyszukanych haseł
aaaaTrzeba żyć, a nie tylko istnieć.aaaa

Imię: Kasia
Drugie imię: O_o Ania (będziecie się tak do mnie zwracać czy co?)
Ksywka: Cleo, Cleopata
Włosy: ciemny brąz
Oczy: szaroniebieskozielonopiwne
Wzrost: 164 cm
Data urodzenia: 21 listopada 1990
Znak zodiaku: skorpion/strzelec (urodziłam się wieczorem, więc nie jestem czystym skorpionem! xD)
Zespoły: napięcia przedmiesiączkowego - ...ach, to nie tutaj - Gorillaz, Kasabian, Rage Against The Machine, E.S. Posthumus, Foo Fighters
Piosenki: (spisuję bezczelnie z last.fm-a)
Kasabian - ID
E. S. Posthumus - Nara
Harry Gregson-Williams - The Battle (Chronicles of Narnia Soundtrack)
Monkey - March of the Iron Army
Piosenkarka/piosenkarz: Damon Albarn
Serial: House MD, South Park, Scrubs, kiedyś LOST i Ranczo
Zwierzę: kotka Psotka (rasy pospolity wywierciuch kanapowy) i suczka Asta (rasy sznaucer średni)
Potrawa: curry z ciecierzycą (na pewno nie jedliście), spaghetti
Napój: caffe latte, tonik Schwepps'a
Ideał kobiety/mężczyzny i dlaczego: po co mam sobie produkować ideały? Żeby stały na półce?




Artic Monkeys oblali egzamin dojrzałości

"Humbug" – trudno o lepszy tytuł płyty, która miała być wydarzeniem roku, tymczasem jest jedynie średnim rockowym albumem wielkiej nadziei brytyjskiej muzyki, Arctic Monkeys.

Arctic Monkeys
Humbug
Domino/EMI
ocena: 3/6


Pierwszą płytą "Whatever People Say I Am, That’s What I’m Not" członkowie Arctic Monkeys rozpętali prawdziwą burzę na Wyspach i mając po 20 lat, stanęli na czele nowej fali brytyjskiego rocka. Drugą – "Favourite Worst Nightmare" – potwierdzili swoją pozycję na rynku oraz przy pełnej aprobacie dziennikarzy i publiczności zostali wyniesieni do panteonu legend obok The Jam i The Smiths. A kiedy przyszedł czas na trzecią, wyjechali na pustynię w Kalifornii, zapuścili długie włosy i zaczęli mówić o fascynacji Black Sabbath i Jimim Hendriksem.

Trudno do końca zrozumieć, czemu muzycy Arctic Monkeys skorzystali z zaproszenie Josha Homme’a (Queens of the Stone Age) na jego Rancho de la Luna, gdzie odbywają się słynne "Desert Sessions" i uczynili z niego piątego członka zespołu. W końcu jest od nich o 10 lat starszy i wyrasta z ciężkiego stoner rocka. Tymczasem Alex Turner i jego zespół są wychowani na prostych, rock’n’rollowych piosenkach opisujących wielkomiejską rzeczywistość z perspektywy nastolatków. Oprócz dobrego chwytu marketingowego pozostają dwie możliwości – albo małpki chcą dostosować swoje brzmienie do standardów amerykańskich i powalczyć o nowe rynki zbytu, albo zwyczajnie zabrakło im pomysłów i postanowili spróbować czegoś nowego.

Słuchając albumu "Humbug", trudno oprzeć się wrażeniu, że chodzi raczej o tę drugą sytuację. Wbrew temu, co mogą sugerować sesje zdjęciowe do nowej płyty, Arctic Monkeys nie przeszli aż takiej metamorfozy, a jedynie poddali się drobnemu liftingowi – oczywiście za sprawą Josha Homme’a. Dlatego zamiast rewolucji i wbijających w ziemię niespodzianek z każdym kolejnym utworem pojawia się raczej masa wątpliwości. Czy "My Propeller" nie jest jednak za słaby i za mało energiczny na początek płyty? Czy chwytliwy singiel "Crying Lighting" nie wypada zbyt łzawo, a solówka na końcu nie jest doklejona na siłę? Nie wspominając o "Dangerous Animals" brzmiącym jak powtórka z "Fake Tales of San Francisco" z pierwszej płyty, tylko poprawiona pod wpływem Queens of the Stone Age?

Gdyby rzeczywiście szukać momentów, w których muzykom udało się znaleźć porozumienie muzyczne, a przede wszystkim udowodnić dojrzałość nastolatków z Sheffield, to byłyby to utwory "Potion Approaching" i "Pretty Visitors" – najbardziej rozbudowane i najmocniejsze na płycie, do tego niepozbawione nawet lekko psychodelicznego klimatu. Niestety, słuchając całego albumu, można odnieść niepokojące wrażenie, że pojawiają się kosztem dużo lżejszych i spokojniejszych "Secret Door" i "Cornerstone", przypominających zaledwie odpady z sesji The Last Shadow Puppets, czyli grupy współtworzonej przez m.in. Alexa Turnera i producenta Jamesa Forda.

Bez wątpienia Arctic Monkeys należą się brawa za to, że z trzecim albumem nie poszli na łatwiznę i nie nagrali go pod dyktando brytyjskiego rynku. Natomiast ta różnorodność muzyczna, nawet jeśli nie zawsze wychodzi płycie na plus, przynajmniej świadczy o tym, że muzycy chcą dalej poszukiwać. Jednak czy jeszcze nie jest dla nich za wcześniej na egzamin z dojrzałości? A jeśli rzeczywiście zamierzają też powalczyć o rynek amerykański, to nie powinni zapominać, że tradycja brytyjska zobowiązuje ich jednak do pisania dobrych piosenek.

Jacek Skolimowski



Taaa, Secret Door i Cornerstone to odpadki, a Dangerous Animals jest jak Fake Tales w wersji Queens Of The Stone Age. Ten gość chyba jest głuchy....

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brytfanna.keep.pl
  • Trzeba żyć, a nie tylko istnieć.