aaaaTrzeba żyć, a nie tylko istnieć.aaaa
Problem polega własnie na tym, że piszesz, że nie widziałas ustawy na oczy, ale
sie na nią powołujesz. Nie ma ZAWODU psychoterapeuty. Mozna mowic, co najwyzej
o takiej roli spolecznej. Dzis psychoterapeutą mozna zostać np. po pedagogice i
serii szkoleń. Jesli chcesz - zadzwon do PTP i to sprawdz. WCALE nie trzeba do
tego zadnych studiów psychologicznych. Bardzo to dziwne, ale prawdziwe.
Nieprawdą jest, że tylko jedna szkola prowadzi psychologie zaoczną - oprócz
swpsu prowadzi takie studia Wyzsza Szkola Zarzadzania i Finansów w Warszawie.
Uniwersytety nie prowadza takich studiow wyłącznie z wygody. Profesorom
wygodniej jest bowiem miec soboty i niedziele wolne, a dodatkowa kase zarabiac
na studiach wieczorowych. Ot, cała tajemnica.
Nie jest jednoznaczne, na ile przedszkole pomaga w późniejszych kontaktach
społecznych. Jestem studentką pedagogiki. Będę pisać pracę magistrską na ten
temat.
Również jestem przeciwna poświęcaniu się. Dlatego jeśli matka ma się z
dzieckiem w domu męczyć, to lepiej i dla niej i dla dziecka, żeby poszła do
pracy. Co innego, jeśli odnajduje się w roli "kury domowej".
Rozumiem rolę cenzury w wielu przejawach, która każe czy też
kazała pod postacią zwierząt pokazywać sprawy ludzi. Cenzura ta może
być polityczna a może być też obyczajowa bo wszakże łatwiej wyjaśnić
np. rozmnażanie na przykładzie zapylenia przez motyla. Nie znam się
na tym ale może istnieją jakieś teorie pedagogiczne sprzed 100 lat,
wg których takie nauczanie na przykładzie zwierząt należało stosować
jako dydaktyzm bardziej przez dziatki przyswajalny lub w domyśle
bardziej przez dorosłych akceptowalny. Mam pytanie do fachowców: czy
w świetle najnowszych badań i teorii "skuteczność" dykteryjek
zwierzęcych jest wyższa w stosunku do tych "ludzkich" czy nie ma to
znaczenia? Nie chcę się kierować takimi badaniami w swojej pracy, bo
i tak nie ubiorę raczej misia w kubraczek, chodzi o ciekawość. Może
te zwierzątka pozostały w spadku po dawnych czasach, z których można
się już otrząsnąć i spojrzeć na świat i jego problemy oczami również
ludzkimi? Od razu chcę dodać, że moim dzieciom też te zwierzątkowe
książki pasowały ale podobnie jak Mamalina faszerowałam je różnymi
przedstawieniami i starałam się pokazywać jak najwięcej przejawów
prawdy. Uwiera mi brak w Polsce książek obrazowych traktujących o
poważnych problemach społecznych na przykładzie ludzi. Przy czym
można mi zarzucić, że w swoich książkach również używam metafor i
symboli, porównując ludzi np. do zegarów, masztów i żagli czy drzew
ale to już temat na całkiem inną dyskusję :) O metaforze.
Tak.... Ania... To tą terapię grupową możesz z powodzeniem na nas ćwiczyć... Materiał nie tylko na doktorat ale i na profesurę...
A teraz bardziej poważnie. Bardzo mnie zainteresował ten projekt socjalny i wogóle pedagogika społeczna bo choć z zawodu jestem geologiem to z zamiłowania zajmuję się pracą społecznę oraz kształceniem młodzieży i dorosłych. I chciałam się tu zapytac czy w razie czego mogę się do ciebie o pomoc zwracać?? Czasami przychodzi mi zajmować się takimi zagadnieniami jak rozwój psychofizyczny czy role społeczne człowieka, a że nie czuję się specjalistą to bardzo chętnie bym z kimś na ten temat porozmawiała.
Pozdrowienia
Magda
Takie pytanie postawił nam kiedys pewien profesor na zajęciach z pedagogiki
społecznej i pamiętam odpowiedź kolegi - niepozornego zresztą. powiedział, że w
życiu trzeba pełnic wszystkie te role, nie da się ich oddzielić jednej od
drugiej, bo ja jednego dnia jestem i żoną i kucharką i sprzataczką i
urzędniczką i kobietą i dzieckiem i siostrą i ..... Nie oddzielam jednej roli
od drugiej, bo pełnię je świadomie, z własnego wyboru, czyli chyba
ostatecznie jestem sobą.
Pozdrawiam i dołączam do forum.
Nie za szybko do przedszkola!!!
Rozmawialam ostatnio z moja kolezanka ktora chce oddac dziecko do
przedszkola gdy bedzie mialo 15 miesiecy (mieszka za granica i tam
grupy przedszkolne sa juz od roczku).
Nie ma zlej kondycji finansowej, nie musi wracac do pracy a jednak
tak postanowila zeby "miec troche swietego spokoju".
Diabelnie smutno mi sie zrobilo, bo tak wiele autorytetow z
dziedziny psychologi dzieciecej i pedagogiki mowi, ze o ile nie ma
koniecznosci (a w tym przypadku nie ma) to oddawanie dziecka do
przedszkola w tym wieku nie ma dobrego wplywu na nasze malenstwo.
Istnieja przeciez roznego rodzaju "kluby malucha" gdzie mozna pojsc
z dzieckiem aby bawilo sie w grupie.
Bardzo ciekawie pisze o tym John Rosemond: Jestem całym sercem za
tym, aby dzieci mogły być w domu z rodzicami co najmniej do
trzeciego roku życia. Co więcej, nie jestem przekonany co do
pozytywnej roli przedszkola w dłuższej perspektywie czasowej,
szczególnie w przypadku dzieci wykształconych rodziców, którzy
codziennie dużo im czytają.
Matki, które oddają swoje dzieci do przedszkola, zanim skończą one
trzy lata, często obawiają się, że jeżeli nie postąpią podobnie jak
inne matki, ich dzieci pozostaną w tyle pod względem rozwojowym,
intelektualnym, społecznym i naukowym. Żadne badania nie
potwierdzają tego rodzaju apokaliptycznego myślenia. Na późniejszych
etapach edukacji nie sposób odróżnić dzieci, które uczęszczały do
przedszkola od tych, które nigdy do niego nie chodziły. Wydaje się,
że najistotniejszy powód, dla którego rodzice wysyłają dzieci do
przedszkola, zamyka się w następującym zdaniu: - "Potrzebuję trochę
czasu wolnego od mojego dziecka i wydaje mi się, że ono także
potrzebuje trochę czasu wolnego ode mnie".
Ciekawy tez tekst na ten temat jest tu:
www.edziecko.pl/przedszkolak/1,79346,1323730.html
i tu:
www.poradnikmamy.pl/Przedszkolaki/Kiedy-nalezy-dziecko-poslac-do-przedszkola.html
Bardzo ciekawa dyskusja toczyla sie swego czasu tutaj:
forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=566&w=88615848&a=88615848
Jakichkolwiek jednak nie uzylibysmy argumentow nic nie wygra ze
stwierdzeniem "chce miec swiety spokoj"
Fufciu, zapraszajac studentow pedagogiki do tej dyskusji, wykluczyles
najcenniejsze opinie rodzicow, twoim zdaniem tak bardzo poszkodowanych przez
los dzieci, bioracych udzial w tym programie. Ja w moim imieniu sredecznie ich
zapraszam do tej dyskusji. Dopiero w tych realiach znajdziemy prawdziwe obicze
programu "Od przedszkola do..."
Moim zdaniem program ten wyroznia sie sposrod innych "normalnoscia". Dzieci,
jakkolwiek by do tego programu nie trafily, mowia szczerze o swoim swiatku. Ja
niestety namietnie nie ogladam tej audycji, ale nigdy nie spotkalem sie z
wypowiedzia dziecka, ktore uzalalo by sie na swych rodzicow, ktorzy rzekomo
sila zapedzili mich do tego studia. Twoja krytyka jest tym bardziej
niestosowna, wszak kandydatow do "Szansy na sukces" mozna oceniac w tych samych
kategoriach, co moim zdaniem jest duzym nieporozumieniem. Dodatkowo uwazam, ze
rodzice, ktorzy staraja sie wlasnym dzieciom stworzyc mozliwosc rozwijania
swego muzycznego talentu, chcby na lamach tego programu, zasluguja chyba na
pochwale. Wkoncu to nic zlego, jesli ich starania zmierzaja do poznania przez
ich wlasne dziecko czegos, jesli nie pozytecznego, to przynajmniej przyjemnego.
Spiew i muzykowanie zalicza sie do najprzyjemniejszych przezyc, zwlaszcza w
dziecinstwie, kiedy dziecko zaczyna kostruktywnie poznawac swiat.
Odrobina rywalizacji w programie "Od przedszkola do..." jest tez dodatkowym
atutem, a dywagacje, czy prowadzacy ten program zaprasza do zwyciestwa swoje
dzieci, czy tez swoich krewnych i znajomych, jest niesmaczna i pozbawiona
sensu. Zwlaszcza w tym kontekscie. Ta wpadke odbieram jedynie jako przejaw
polskiego folkloru, zmierzajacego do sformulowania, ze polskim zyciem, rowniez
kulturalnym, zadza jakies pazery, ktore pozadnym Polakom sypa zawsze piach w
oczy, by w ten sposob umocnic swa przodowniczo- wyzyskujaca role spoleczna.
Na marginesie:
Zastanawiam sie, jakie idealy ciagna tlumy do "Szansy na sukces", czy tez
niemieckiego "Popstar'u". Jesli ktos w ten sposob potrafi, juz w dojrzalym
wieku, swietnie sie zabawic, czy tez "sprawdzic sie" w szerszym gronie, a moze
nawet zrealizowac swoje marzenia, to po co mam swa dywagacja psuc komus dobra
zabawe?
Moze mi szanowni studenci z pedagogiki wyjasnia to zagmatwane zagadnienie?
Pozdrawiam
LAP
rodzinny dom dziecka na wsi
superwizjer.onet.pl/1200312,archiwum.html
Małżeństwo chciało założyć rodzinny dom dziecka na wsi. Mieszkańcy wsi nie chcą
o tym słyszeć. Powód? Bo małżeństwo jest z Warszawy, bo są artystami, bo nie
biją dzieci. Zdanie wsi podzielają lokalni urzędnicy.
Katarzyna i Jacek Adamasowie, małżeństwo artystów, osiem lat temu postanowili
wyjechać z Warszawy i zamieszkać na wsi. Wybrali Mazury. Osiedlili się we wsi
Worławki.
- Wystarczył tydzień pobytu na wsi, żeby stwierdzić, że zamykamy wszystkie
nasze sprawy w Warszawie i sprowadzamy się tutaj – mówi Jacek Adamas.
Kupili i odremontowali wielki, stumetrowy dom. Założyli sad. Kiedy przyjechali
do Worławek, mieli dwójkę dzieci. Na wsi urodziły się im jeszcze dwie córki.
Przed dwoma laty dowiedzieli się o zainicjowanej przez olsztyńskie Centrum
Pomocy Rodzinie akcji tworzenia w biednym, popegeerowskim regionie rodzinnych
domów dziecka.
- Żona poszła do powiatowego centrum i dowiedziała się, że potrzebują ludzi,
ale nie mają pieniędzy – i nie zajęli się naszą ofertą – mówi Jacek Adamas. –
Po kilku miesiącach znów się zgłosiliśmy i było tak samo.
W końcu sprawa ruszyła, ale zupełnie nie w takim kierunku, jakiego mogliby
oczekiwać Adamasowie. Ich wniosek miało zaopiniować Powiatowe Centrum Pomocy
Rodzinie oraz Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej. Opinie zostały wydane, ale w
roli autorytetów zamiast pedagogów i psychologów wystąpili sołtys i rada
sołecka. Sołtys napisał: "Rodzina państwa Adamas są mieszkańcami wsi Worławek,
posiadają czworo dzieci, są rodziną bezrobotną. Rodzina pani Katarzyny i Jacka
Adamas nie cieszą się zaszczytną opinią w środowisku mieszkańców wsi Worławek.
W związku z tym rada sołecka podjęła decyzję negatywną". Sołtysowi przybysze z
Warszawy nie podobali się od pierwszego dnia.
- Państwo przyjechało tu z Warszawy i ich opinia o naszym środowisku wiejskim
jest taka, że my jesteśmy figura, a wy prostacy! – oburza się Marian Rynko,
sołtys Worławek. – Ten pan wpadał do każdego domu i wołał: "Ja jestem
artysta!". No, to jest niepoważne!
Sołtys dokonał też „ogólnikowego”, jak sam mówi, oglądu domu Adamasów i
stwierdził, że zarastają go pokrzywy. Jego koledzy z rady sołeckiej mają
jeszcze bardziej krytyczną opinię o rodzinie artystów. Nie podoba im się, że
mają już czwórkę swoich dzieci, a chcą jeszcze cudze. Nie rozumieją po co.
Chyba tylko po to, żeby pieniądze od kogo się da wyciągać.
- Proszę pani, niech pani idzie, bo mnie pani wk… jeszcze bardziej – kwituje
rozmowę z Katarzyną Adamas członek Rady Sołeckiej Edmund Michałowski.
Nie udało się też dogadać z innym członkiem Rady Arkadiuszem Bieńkowskim: -
Proszę wyjechać z podwórka, zaczyna mnie pani denerwować – mówi.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbrytfanna.keep.pl