aaaaTrzeba żyć, a nie tylko istnieć.aaaa
Konrad chodzi do malutkiego przedszkola na Pawłowicach. Dzieciaczków w sumie 45 sztuk w całym przedszkolu, panie bardzo przejęte rolą. Na miejscu logopeda-jedna z pań wychowawczyń. Zajęcia ciekawe, dużo czasu spędzają od wiosny na swoim placu zabaw. Aktualnie chory Konrad jęczy, że on już chce do przedszkola... Minus-całkiem na odludziu, ja mam po drodze, bo wozimy młodego spod Trzebnicy. Jeśli ktoś mieszka w pobliżu, to polecam.
Pozdrawiam
Kinga z Konradem i Olikiem
Natomiast ja nie znoszę się BAWIĆ, nie znoszę i nie umiem. Nie znoszę też głośno czytać bajek (lecz do tego się zmuszam - dla zasady). Dlatego ukułam sobie taką teorię, że cenne jest to, iż jestem dla dzieci na wyciągnięcie ręki, nie musząc bez przerwy ZAJMOWAĆ SIĘ nimi. W każdej chwili mogą o coś zapytać, podejść, nawet zaproponować zabawę, grę (a nuż się zgodzę)... Razem wykonujemy prace domowe, rozmawiamy, a czasem po prostu siedzę przy kompie czy telewizji, a dzieciak bawi się "w nogach" i nie wygląda na niezadowolonego...
Natomiast mam również swoje wyjścia, wyjazdy, lecz wówczas tę samą role przejmuje mąż (i odwrotnie - on równiez ma swoje wyjścia). Dla nas ważne jest to, że dziećmi opiekują się RODZICE (gdy nie są w pracy), a nie znosimy "podrzucać" dzieci.
Nic dodać, nic ująć, mam tak samo.
Owszem, jest drobna różnica - co mogę, staram się załatwić bez dzieci, zanim je odbiorę ze żłobka czy przedszkola, ale faktem jest, że na nie pracuję 8 godzin, tylko dużo krócej. Aha, i w tej chwili, starsza córka, na własne życzenie jest podrzucana babciom na noclet w prawie każdy piątek. Ale nie dlatego, że to my chcemy ją podrzucić, tylko, że to dla niej wielka atrakcja i na każdy piątkowy wieczór czeka z utęsknieniem.
A o to, że dziećmi opiekują się rodzice to ciągle toczymy boje z szefem męża, który nie może pojąć, dlaczego nie chcemy opiekunki, kiedy ja muszę już wyjść do pracy, a on chciałby jeszcze męża w firmie z godzinę czy dwie przetrzymać
Na twoim miejscu bym się nie martwiła - mój synek też bardzo często bawi się w przedszkole i też trzeba powiedzieć - gra rolę nauczyciela, tyle że za jego przedszkolaki służą mu samochodziki. Dzieci starsze też niby nie lubią szkoły a często bawią się w szkołę i odgrywają wtedy rolę nauczyciela. Uważam że jest to dobra zabawa bo tak jak pisała mario29 dziecko tak jakby utrwala sobie to czego nauczyło się w przedszkolu, szkole. Nie wydaje mi się że jest to spowodowane brakiem rodzeństwa, bo z tego co pamiętam to mój młodszy brat robił za mojego ucznia gdy bawiliśmy się w przedszkole (między nami jest 6lat różnicy).
Czyżby ktoś też miał problem bawienia się z dzieckiem w zabawy typu rodzina, sklep, poczta, lekarz???
Ja nie cierpiałam tego typu zabaw, puzzle, klocki, kolorowanki - owszem tak, ale nie idiotyczne odgrywanie ról. Nie robiłam tego i wiecie, że jak moje dziecko poszło do przedszkola to przedszkolanka zwróciła mi uwage, że moje dziecko nie potrafi się zaangażować w przedszkolu w taką zabawę, że ma problemy zajęciem pozycji społecznej w zabawie??? I że to był mój błąd wychowawczy! I przez czas jakiś moje dziecko się adaptowało - najpierw najczęściej zostawało babcią/ciotką - kimś kto stanowi tło. Potem awansowała w drabinie. Aż raz przyszła szczęśliwa, że pierwszy raz została matką!
I przeraża mnie widmo kiedy Matylda zacznie się domagać tych zabaw, tym razem podejmę wyzwanie (10 lat doświadczenia więcej), ale nie wiem czy nie będę sztuczna. A może Marianna którą zaniedbałam od czasu do czasu mnie wyręczy.
Gosia
Przyznam, że nie zaobserwowałam, ale ja unikam placów zabaw. Moja znajoma która uczy dzieci jeździć konno skarżyła się nie dalej jak wczoraj, że zdarzają się jej małolaty niezwykle rozwydrzone, co by jej najchętniej rozwłóczyły całe siano, wlazły do jej prywatnego domu i źgały konie patykami. Ich rodzice na takie zachowania wcale nie reagują, nawet na jej wyraźne prośby. Pewnie faktycznie wcale nie mogą sobie dać rady, może nawet mają słaby kontakt z własnym dzieckiem.
Moja Zuza natomiast chodzi do przedszkola w niezbyt ciekawym rejonie (bo nie dostała się do przedszkola w miejscu zamieszkania) i muszę powiedzieć, że mimo wszystko są tam raczej grzeczne dzieci. Zawsze, w każdym przedszkolu, znajdzie się jakieś dziecko bijące, ale to już rola pań wychowawczyń, żeby temu jakoś zaradzić. W każdym razie u Zuzy nie jest źle, odstukać
Największą zaletą grup mieszanych jest to, że podobne są do rodziny. Nie jest to obcy twór-getto dla dzieci w tym samym wieku. Nowe dzieci łatwiej wchodzą do grupy, bo nie spotykają się ze stadem płaczących trzylatków. Uczą się dużo pożytecznych rzeczy 'z życia wziętych'. Teoretycznie, starsze powinny się nimi trochę opiekować ("jak w rodzinie", ale wiadomo, jak to bywa w rodzinie). W praktyce jest tak, że zawsze się znajdzie ktoś dominujący, ale rolą nauczyciela/ wychowawcy jest zapobiegać sytuacjom patologicznym. Mój syn chodził do państwowego przedszkola "waldorfsko-montessori". Do tego jeszcze integracyjnego. Było kilka konfliktów, głównie z agresywnym kolegą integracyjnym, ale "ciociom" udało się to rozwiązać. Mój L. jest już w szkole, ale do tej pory lubi wpadać do przeszkola, gdzie cały czas są jeszcze jego koledzy. Jak w odwiedziny do rodziny. Minus? Starsze dzieci straszliwie nakręcają młodsze. Na różne rzeczy. W każdym razie ja nie rozumiem jednego twojego zmartwienia: że dziewczynka starsza o rok chce się z nią bawić, a ona nie chce, ale ciebie nie będzie, żeby tamtej dziewczynce to powiedzieć? A czy nie od tego jest przedszkole - żeby mamy nie było i żeby dziecko nauczyło się radzić sobie samo? A może się okaże, że zabawa z dziewczynką będzie w sumie fajna? Przypominam sobie, jak sama puszczałam pierwsze dziecko do przedszkola. Też miałam dużo przedziwnych zahamowań (z punktu widzenia 2010).
Każdy ma kartkę na której zapisuje pytanie, potem ją zagina (żeby nie było widać pytania) i podaje dalej. Następna osoba zapisuje "odpowiedz" jaka jej tylko do głowy przyjdzie. Czasami, po całej serii (aż skończy się miejsce na kartce), zdarzają się perełki :D.
Taa... też w to graliśmy. Tylko u nas praktycznie każde pytanie było mocno świńskie (co się dziwić, w końcu podstawówka...) ale i tak parę pereł się znalazło. Chociaż dziś akurat nie pamiętam żadnej, a szkoda.
Bawiłem się w szkole jeszcze w takie hity jak:
Rekin - typowa gonitwa na wysokości, nazwa wzięta jeszcze z przedszkola (chodziłem do szkoły, gdzie Przedszkole, Podstawówka i Gimnazjum było zintegrowane).
Milionerzy - nic nadzwyczajnego, po prostu zadawało się nagle pytanie za Milion złotych (bez kół ratunkowych) i jeżeli koleś odpowiedział, zostawało się jego niewolnikiem przez cały dzień, jeżeli nie - na odwrót. XD Ile razy się strzelało i niechcący zgadywało, ehh...
SWAT - Szczególnie po lekcjach, ale i wypady na lekcji (pojedyncza osoba z Teamu co 2 minuty pyta się, czy może wyjść do Ubikacji). Gra polegała, żeby dojść z jednego punktu szkoły do drugiego tak, aby nikt nie zauważył. Często towarzyszyły nam przybory szkolne spełniające rolę broni.
Pytania - Szczególnie czas podstawówki kiedy odkrywaliśmy płeć przeciwną. Działało tylko przy rozkładanej tablicy - dwie drużyny pisały pytania na swojej części, zamiana i odpowiadamy. Może niezbyt oryginalne ale zabawy było co nie miara.
Bo takich zabaw jak Jaka to Melodia?, Tak to leciało!, Łapki czy Strażnik Teksasu chyba opisywać nie muszę? :P
O, o, o - Raz z kolegami w podstawówce jeszcze wypuściliśmy "andergrandową" gazetkę szkolną na kartce z zeszytu Fredboy (nazwa zapożyczona od przezwiska kolegi :P). Jeżeli chodzi o tematykę, to się pewnie domyślacie... Cóż, w sumie wyszły 2 numery, a my zarobiliśmy 8 Zł. :D
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbrytfanna.keep.pl