aaaaTrzeba żyć, a nie tylko istnieć.aaaa
To już wiem skad u Ciebie to obrzydzenie.
Nie chcę doradzać, bo to trudna decyzja, ja sama mając 20 lat usunęłam ciąże z
innych względów niż Twoje (z ojcem dziecka jestem do dziś, jest moim mężem). Da
się z tym żyć, ale świadomość tego co zrobiłam tkwi jak zadra w sercu i pomimo
tego, że mamy dwójkę udanych dzieci chciałabym cofnąć czas. Wtedy też wydawało
nam się, że to jedyne rozwiązanie, teraz wiem, że było jeszcze jedno...urodzić.
Znam kilka mam zostawionych przez facetów kiedy były w ciąży lub w parę m-cy po
porodzie - nie było łatwo, ale dały radę, są szczęśliwe, mają dla kogo
żyć,spotkały właściwych mężczyzn, ich życie powoli nabrało barw.
Ale jeśli uważasz,że nie pokochasz tego szkraba, to niech przez Ciebie nie
cierpi - pomyśl o adopcji lub...
Życzę decyzji najlepszej dla Ciebie i Twego nienarodzonego dziecka. Pozdrawiam
Jestem za
Matka zastepcza jest duzo lepszym rozwiazaniem niz adopcja, tylko
zeby z tego mogly korzystac jedynie kobiety co same nie moga urodzic
dziecka. Dla kobiet co chca robic kariere zawodowa a sa zdrowe i
chcialyby miec w ten sposob dzieci, prawo jasno powinno tego
zabronic. Sprzyjaloby to tylko do uciekania sie do tego sposobu
zeby miec dzieci kobieta wygodnym i bogatym, ktore nie chca
stracic "pieknej figury".
Chodzić w ciąży, czuć ruchy dziecka i potem zostawić w szpitalu? Ano właśnie
tak. To lepsze niż patrzeć potem na każde napotkane dziecko z poczuciem winy. A
jeśli chodzi o wydatki - (piszesz wyżej, że Ciebie akurat stać jest na dziecko,
ale Arletty pewnie nie) - to nie bądźmy hipokrytkami. Ciąża nie jest aż tak
kosztowna, a aborcja i owszem. A pieluchy kupi już ktoś inny, kto zaadoptuje
dziecko. Zabicie dziecka zanim poczujesz jego ruchy i udawanie, że to lepsze
rozwiązanie od oddania do adopcji to chowanie głowy w piasek i hipokryzja do n-
tej potęgi. Po prostu zwyczajnie wstyd przed sąsiadami, rodziną i znajomymi, że
jest się w ciąży. A swoją drogą chyba nie masz złudzeń, że "to" co usuwasz to
dziecko, niezależnie od tego czy już czujesz jego ruchy.
Prawdę mówiąc, najbardziej poruszyła mnie nieoczekiwana uczciwość autorów
serialu i całej akcji, ze pokazali "wpadkę", ciemną stronę procesu adopcyjnego,
ze nie zawsze jest pięknie, łzawo i "kochajmy się". Najwygodniej byłoby pominąć
to milczeniem, lecieć do przodu i propagować akcję dalej. Tu mają u mnie plusa -
za uczciwość, rzetelność. Faktycznie wyszedł im w tym momencie dokument, a nie
telenowela jak przez cały czas.
A co do sprawy Patryka: jakieś dwa lata temu był w Polityce obszerny raport nt.
adopcji. Szokiem były dla mnie fakty właśnie na temat, jak często i jak łatwo w
gruncie rzeczy dochodzi do rozwiązania adopcji, jak często adopcja ma za
zadanie "uleczyć" dorosłych, potencjalnych rodziców, ich stadło, ich życie, a
jeśli tych zadań nie spełnia - rozwiązuje się adopcję i cześć! W tym przypadku
trauma dziecka jest chyba nawet większa - świadomie brali i świadomie oddali. I
nie zpowodów ekonomicznych, obiektywnych, tylko "bo im nie pasuje".
A która się zgodzi?
Tak się zastanawiam ile kobiet zgodziłoby się na intercyzę z zapisem
o badaniach na ojcostwo? Ja wiem, że nie. Na szczęście mój TŻ
również nie popiera takich rozwiązań :)
A co do badań - IMO znikoma rzetelność. Zwykłe badanie krwi może
wykluczyć ojcostwo ale:
1) wynik pozytywny ojcostwa nie potwierdzi
2) należałoby zapytać delikwenta, czy jest świadomy braku ojcostwa
(adopcje, czy przysposobienia dzieci z poprzednich związków wcale
nie są rzadkie)
Dopiero takie badanie by coś dało - a tak strzelanka 1%, 5%, 30%...
czemu nie 50? Może co drugie z nas ma innego ojca niż sądzi :P
A mnie szlag trafia jak czytam takie dyrdymały. Rozumiem branie psów ze
schroniska, ale w Polsce system adopcyjny leży i kwiczy a wszystko w myśl
Ustawy o ochronie praw zwierząt. Zdecydowanie wszyscy biegnijmy do schronisk po
biedne umęczone pieseczki. A do diabła czy ktoś sobie zdaje sprawę ile pracy
trzeba włożyć w takiego psa?! Nawet szczeniaki mają tak ciężkie zaburzenia, że
praca z nimi rozciąga się na lata. W wypadku rozmnażania psów trzymanych w
domu, których właściciele podjęli świadomą decyzję i mają "zbyt" na szczeniaki,
to jest to dużo lepsze rozwiązanie niż branie psa ze schroniska, nawet jeśli
rozmnażane psy nie mają papierów. Ich pochodzenie jest wiadome bo właściciele
wiedzą i znają swoje psy. W schroniskach tego nie wiemy, nawet nie wiemy w
jakich warunkach piest tam trafił. Widziałaś kiedyś 2 miesięczne szczenię
rzucające się na rękę przy misce? Widziałaś 6 miesięczne szczenię gryzące jak
dorosły pies? Widzałaś szczeniaki z fobią tak ogromną że nikt nie jest w stanie
sobie z nią poradzić? A byłaś kiedyś z właścicielami takiego psa, z którym nie
można już nic zrobić u weterynarza by uśpił takiego psa? Przykładów można
mnożyć i mnożyć. 90% psów w schroniskach nie nadaje się do adopcji a jednak
trafiają do domów i rodzi się duży problem. Rozumiem dobre serce i chęć pomocy,
ale najważniejsza jest rozwaga i myslenie!!
entropia napisał:
> > Prościej byłoby propagowanie możliwości pozostawienia dziecka w szpitalu
> zaraz
> > po urodzeniu (bez jakichkolwiek sankcji i kar),
> Ideologicznie słuszniej - to na pewno. czy lepiej - zważywszy na jakość urzędni
> ków państwowych spodziewałbym się raczej duzo lepszej opieki po wolontariuszach
> , nawet jeśli wydają się Pani ideologicznie 'brudni'.
Istnieje możliwość zrzeczenia się praw rodzicielskich i pozostawienia noworodka
w szpitalu. Jest to z pewnością lepsze rozwiązanie, nie ideologicznie, tylko
praktycznie, bo dziecko można niezwłocznie przekazać do adopcji.
Spór o to, czy lepiej się takim dzieckiem zaopiekuje instytucja państwowa, czy
kościelna jest bezprzedmiotowy, bo dziecko zostało przekazane do szpitala i
dalsze działania w jego sprawie będą wykonywane przez urzędników państwowych.
Rola zakonnic sprowadziła się do wzięcia tego dziecka z okienka i przekazania
jednostce państwowej.
mam podobne zdanie. nie chce wychodzic na osobe bezduszna ale wolalabym nie
urodzic niz ooddac pozniej dziecko do adopcji. poprostu nie moglabym tak
postapic.
qrka porozmawiaj jeszcze z mama - powiedz, ze potrzebujesz jej wsparcia. tu nie
chodzi o to aby rozwiazac problem, tylko o to aby wybrac mniejsze zlo.
w moim małżeństwie nie rozmawia się o adopcji narazie bo mój M twierdzi ze się
uda... natomias zapytałam go czy zgodziłby się (tak hipotetycznie) na
zapłodnienie nasieniem dawcy... tylko popatrzył na mnie i krótko
powiedział "nie wiem czy nauczyłbym się kochać nie swoje dziecko" myśle ze za
daleko biegnie moje myślenie w tym kierunku ale juz wiem ze mój M nie dorósł do
takich rozwiązań.. mamy nadzieje ze jesli dojdzie do końiecznosci zapłodnienia
pozaustrojowego to da się coś wykombinowac z "materiału" męża... ale jak
narazie musimy z decyzją poczekać do wyników kolejnych czyli 3 miesiące po
ostatnich... ale jestem pesymistka.. bo owszem ilość chłopaków jest zadawaljaca
(nawet lux), ruchliwosć niestety już gorsza (ale to mozna próbować leczeyc z
możliwoscią sukcesu).. najgorsza jest aglutynacja ++ z tym cięzko walczyc..
narazie antybiotyk, jak to nie pomoze to badanie wrogosci śluzu i po tym
decyzja dopiero albo to albo tamto ... Juz rozgladam się za
jakimś "przyzwoitym" kredytem
tak, ludzie są różni...ale wybacz, ale nie siedzisz w psychice siostry i na
pewno nie wiesz wszystkiego.
adopcja to najlepsze rozwiazanie dla niechcianego dziecka, tym bardziej, że
takie malutkie dzieci mają największą szansę na normalną rodzinę, to wiadome.
ale nie można traktować aborcji jako środka antykoncepcyjnego i mówić , że to
jest najlepsze wyjście. najlepsze - jak się dziecka nie chce - jest
zabezpieczanie się. jaka jest różnica między dzieckiem na śmietniku a aborcją?
jedno i drugie jest zabójstwem. abortowane dziecko tym bardziej nie ma żadnych
szans.
Nie odpowiem ci wprost na twoje pytania, bo nie znam odpowiedzi. Mogę jedynie
podpowiedzieć, abyś skontaktowała się z jakimkolwiek ośrodkiem adopcyjnym lub
sądem rodzinnym w Polsce, może tam uzyskasz odpowiedź. Najlepiej skontaktować
się z Warszawą, bo to oni zajmują się adopcjami zagranicznymi, może posiadają
większą wiedzę, aby ci pomóc.
Natomiast według polskiego prawa można adoptować osobę, której rodzice nie żyją
lub nie posiadają władzy rodzicielskiej.
Nie wiem, jakie masz stosunki ze swoim ojcem i bratem, ale może brat przyjedzie
do ciebie tak po prostu, za zgodą ojca, ale bez formalnej adopcji. Będziesz go
utrzymywać, pójdzie do szkoły i wszyscy będą ciebie uważali za jego opiekuna.
Nie wiem, czy takie rozwiązanie jest w UK dopuszczalne, ale może warto
spróbować?
Ciężko jest radzić w takiej sytuacji. Może powinni pomyśleć o oddaniu dziecka
do adopcji. Jest to bardzo truda i odpowiedzialna decyzja. Sami nie wiele są w
stanie temu maluchowi zaoferować. Może takie wyjscie byłoby lepsze w ich
sytuacji. Ja też uważam, ze ślub nie jest dobrym rozwiazaniem. Są bardzo młodzi
i wiele się jeszcze może w ich życiu zmienić. Przypomina mi to sytuację mojej
koleżanki. Wzięla slub, urodziła dziecko i od wielu lat bardzo cierpi, bo
dzieli ją intelektualna przepaść z słabo wykształconym mężem. jest z nim tylko
ze względu na dziecko, bo mała bardzo kocha tatusia i on ją też.
mrs_ka:
Słowo "ojciec" nie jest wcale takie jedyne i wyjątkowe, jak to sugerujesz, i
wcale nie ma jednego desygnatu. Przykład Ojca Dyrektora wystarczy?
Sama zresztą zaczynasz od stanowczego stwierdzenia, że ojciec to ten,
który "powołał" dziecko do życia, a później uznajesz, że są różne wyjątki
(śmierć lub zniknięcie biologicznego ojca, adopcja itp.). Czyli jednak nie jest
to takie oczywiste...
Uważasz, że mówienie "tato" do ojczyma dewaluuje to słowo. A ja uważam, że
dewaluuje je raczej używanie w stosunku do faceta, który porzucił dziecko i nie
interesuje się jego istnieniem, albo interesuje się w sposób łamiący wszelkie
normy moralne i prawne.
Zresztą rozróżniłbym tutaj znaczenie słów "ojciec" i "tata", nawet jeśli bywają
tożsame. Można być ojcem biologicznym (bo tego zmienić się już nie da), ale nie
zasługiwać na określenie "tata". I na odwrót. Bo "tata" to bardziej intymne
określenie i myślę, że można go używać w stosunku do faceta, który po prostu
pełni taką rolę.
Nie ma tu jednak sztywnych reguł, bo każdy przypadek jest inny, a czynników
wpływających na sens używania określonych słów jest tyle, że nie należy
generalizować, ani szukać jedynie słusznych rozwiązań.
Odpowiem Tobie tak, wiem że nie popełniłabym samobójstwa, wiem że to nie jest
żadne rozwiązanie, w czasami wręcz problem dla tych co pozostają na ziemi (np.
osierocone dzieci).
> > do adopcji tym ludzią co bardzo chcą dziecko,
> Tego wyjścia nie poleciła bym największemu wrogowi. Zrobiła byś sama coś
> takiego? Marysiu zrobiła byś?
Nie, nie zrobiłabym, ale uważam że lepsze takie wyjście niż odebrać sobie zycie.
> Widzisz bo dla mnie samobójcza śmierć drugiego człowieka, jest jakąs tam jego
> decyzją, być moze podjętą zbyt pochopnie, być moze jest ona szczególnie dla
> bliskich trudna do zaakceptowania, z tym że kazdy z nas ma prawo ją podjąc.
> Tak jak kazdy z nas ma prawo do zycia tak ma i prawo do śmierci, i dziewczyna
> na pewno nie wykazała się brakiem odwagi, gorzej gdyby zgodziła się żyć w
> jakimś nie do przyjecia dla niej układzie.
ok, rozumiem, to jest twoje zdanie. moje jest takie że nikt z nas nie ma prawa
podejmowac decyzji kiedy kończymy życie, tak samo jak nie podejmujemy kiedy je
zaczynamy.
Dla mnie, ale podkreślam, dla mnie, samobójstwo to tchórzostwo, i tak jak moge
sobie wytłumaczyc to co zrobiła ta 14latka , tak śmierci samobójczej osób
dorosłych nijak pojąć nie ,mogę.
Ale to moje zdanie.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbrytfanna.keep.pl