aaaaTrzeba żyć, a nie tylko istnieć.aaaa
kantem dłoni normalnie,poprostu bierzesz deske i uderzasz kantem dłoni - można cwiczyć np. na zamrożonych kawałkach lodu. Do rozwalania deski pieścią najpierw musiałbyś się nauczyć uderzać
No to może ja coś powiem teraz o Karate Kyokushin.
Nazwa Kyokushinkai pochodzi od japońskich słów:
Kyoku - biegun, ekstremum, mistrzostwo
Shin - prawda
Kai - stowarzyszenie, organizacja
czyli coś takiego: ekstremum prawdy, a pełna nazwa kyoku shin kai kan- stowarzyszenie na rzecz poznania ostatecznej (najwyższej) prawdy
Styl założył Masutatsu Oyama. Urodzony 27 lipca (ja też się urodziłem 27 lipca ) w Korei, przed przybyciem do Japonii nazywał się Choi Yeong-Eui. Opuścił on szkołę Shotokan, krytykując ją za naukę karate bezkontaktowego. Stwierdził, że "Pokazywanie samych form karate jest jedynie tańcem nie godnym prawdziwego wojownika".
najważniejsza rzecz na treningach to przestrzeganie etykiety dojo i przysięgi dojo
1. Będziemy ćwiczyć nasze serca i ciała dla osiągnięcia pewnego i niewzruszonego ducha.
2. Będziemy dążyć do prawdziwego opanowania sztuki karate, aby kiedyś nasze ciało i zmysły stały się doskonałe.
3. Z głębokim zapałem będziemy starać się kultywować ducha samo wyrzeczenia się.
4. Będziemy przestrzegać zasad grzeczności, poszanowania starszych oraz powstrzymywać się od gwałtowności.
5. Będziemy spoglądać w górę ku prawdziwej mądrości i sile, porzucając inne pragnienia.
6. Będziemy wierni naszym ideałom i nigdy nie zapomnimy o cnocie pokory.
7. Przez całe nasze życie, poprzez dyscyplinę karate, dążyć będziemy do poznania prawdziwego znaczenia drogi, którą obraliśmy.
Nie będziemy stosować i rozpowszechniać sztuki karate poza dojo.
hmm...
Ja uważam że żeby się czegoś porządnie nauczyć trzeba poświęcić temu całe lata... "Po miesiącu myślisz że umiesz karate, a po 5 latach jesteś pewien, że nigdy wszystkiego nie będziesz umieć."
W KK są oprócz technik, takie coś jak kata, czyli połączenie technik ręcznych, nożnych, pozycji i zgranie ich w całość. Jest oczywiście kumite (walka) light contact i full contact. Jedną z ciekawszych technik w karate jest Tamashiwari, czyli rozwalanie dachówek, desek i czegokolwiek kantem dłoni, nogą, pięścią, łokciem, a nawet palcami. Wielu osobom właśnie Tamashiwari się kojarzy z karate. Tak wogóle to zachęcam wszystkich do ćwiczenia wschodnich sztuk walki. Nie tylko się ćwiczy fizycznie, lecz psychicznie. Kiedyś na treningu byliśmy padnięci bo ćwiczyliśmy różne ćwiczena na drabinkach i powiedział nam coś takiego (zapamiętałem sobie to nieźle ) "Karate się zaczyna wtedy, gdy już nie możesz czegoś zrobić a robisz to dalej" chyba wiadomo o co chodzi. Takie troche pokonywanie barier psychicznych. Tylko potempo treningu nie mogliśmy się ruszać ale ważne że na nim wszystko robiliśmy dobrze
być może jeszcze coś wymyśle
pozdro
Stał wpatrując się w dymiącą lufę strzelby. Kulącą się ze strachu kobietę. Bezwładne ciało jednego z mężczyzn. Sączącą się z rozbitej głowy krew.
Rozbita na tysiące malutkich kawałeczków, których nikt nie poskłada.
Zwijającego się z bólu rannego. I szkarłatne plamy, rosnące wciąż i wciąż na jego coraz mniej śnieżnobiałej koszuli.
I stał tak po prostu.
Przechyliwszy głowę, wpatrywał się kałużę krwi, która powiększała się powoli. Fascynowała go ta bliskość śmierci. Teraz on ją zadawał.
Przeprowadził kolejny wywiad.
Spokojnie, opierając karabin na ramieniu podszedł do leżącego na ziemi pracownika Umbrelli. Tamten spojrzał na niego błagalnym wzrokiem.
- Nie⌠- głos załamał się.
Nie? Co to ma znaczyć? Że będziesz bronił każdego oddechu? Czy gdybym ja był na twoim miejscu, też bym błagał? A może naplułbym napastnikowi w twarz?
White mocnym kopnięciem odsunął od tamtego pistolet. Ukląkł przy coraz mniej ruchomym ciele. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych. Czy one coś znaczą?
- Proszę⌠- wyrzucił z siebie cichutkim szeptem.
Nic. Nie ma boga! Można wszystko! Ale nikt nas nie rozgrzeszy! Czy potrzebujemy rozgrzeszenia?! Nie!
Potrzebujemy tylko siebie nawzajem. Musimy mieć, kogo skrzywdzić, jak siebie samego.
Bo ostatni człowiek na świecie strzeli sobie w łeb, kończąc rzeź idiotów. Nie mogąc znieść samotności. Zabraknie mu wilków.
White momentalnie poderwał się, przystawiając tamtemu broń do głowy. Spojrzał mu w oczy. W głęboką otchłań. I znów zamarł.
Ranny ostatnim wysiłkiem podniósł dłoń. Słabym uściskiem odsunął od siebie zimną lufę. Tak wyglądała jego walka o życie. Opędzał się od strzelby, jak od natrętnej muchy.
Strzał.
Czerwona maź rozsmarowana po asfalcie. Po stali i drzewcu. Po dłoniach i niebieskim płaszczu.
Szybkim krokiem podszedł do drugiego z mężczyzn, przystawił broń do jego głowy i ponownie nacisnął na spust.
Po okularach i twarzy. Po wypastowanych butach i guzikach.
- Groza, groza⌠- bezszelestnie wymówiły jego wargi.
Podniósł wzrok. Dzieci kuliły się w samochodzie, tuląc się w ramiona matki. Lekarka płakała, klęcząc na kolanach. Thomson obrzucił go lodowatym spojrzeniem.
Kim jesteś by mówić mi, czym jest moje człowieczeństwo?!
Powoli, znacząc swoje kroki czerwonymi odciskami butów, obszukał ciała. Jeden z pistoletów wsadził za pasek spodni. Dwa magazynki i krótkofalówkę włożył do kieszeni płaszcza. Drugą Berretę wraz z amunicją i kolejnym walkie-talkie podał bez słowa policjantowi.
Wrócił do czarnego Land Rovera. Otworzył drzwi i wsiadł do środka.
**Siódemka zgłoś się! Czekam na raport. Siódemka, co z tą kobietą?** - odezwało się radio.
White wyłączył je. Rozejrzał się po wnętrzu. Na tylnim siedzeniu leżał H&K i zapasowy magazynek. Nie dotykał ich. Thomson pewnie zrobi z nich lepszy użytek.
Wysiadł i zamiast pomagać innym w przeniesieniu klamotów z jednego auta do drugiego, wyciągnął ze schowka Forda śrubokręt. Szybkimi ruchami odkręcił pogięte tablicę rejestracyjne i zmienił je z tablicami Land Rovera. Wątpiłby nikt nie szukał tamtego wozu. Po co im ułatwiać?
Gdy skończył, przebrał się w niezakrwawione ciuchy należące kiedyś do martwych kowbojów i odezwał się, wskazując na ciało młodego chłopaka.
- Zostawmy go. Nie ma go, po co tachać. â Odwrócił się i odszedł zostawiając innym ostateczną decyzje w tej sprawie. Gówno go obchodziło, co zrobią z truchłem. On do tego ręki nie przyłoży.
Siadł za kółkiem czarnej terenówki. Policjancik miał już swoją szanse dzisiaj i wykorzystał ją rozwalając nas o inny wóz.
Zabiłem ich. Zabiłem. Po co?
Kim ja jestem?
Pieprzysz, wiesz?
Po przejechaniu kilku kilometrów zatrzymali się, by wybebeszyć połowę deski rozdzielczej w poszukiwaniu GPS. Po kilkunastu minutach sprzęt wyleciał przez okno.
Mogli ruszać dalej. Uciekać.
Po kilku chwilach doktor zaczęła swój wywód przerywany spazmami płaczu.
White słuchał uważnie. Oczywiście nie zapomniał niepostrzeżenie włączyć dyktafonu w swoim telefonie.
Jeden z tych materiałów, które sprzedają się za dobrą cenę.
-Wiem, że nie macie powodu mi ufać! Ale możemy ocalić wielu ludzi. Albo przynajmniej nas samych. To niedaleko, znam drogę. Was nie ścigają, nie będą podejrzewać. A jeśli nie... to zostawicie mnie tam samą. Proszę, chociaż tyle. A potem zrobicie, co zechcecie, nawet zabijecie za tego chłopaka, który przeze mnie...
- Proszę się uspokoić. Praktycznie go nie znaliśmy. â Przerwał jej White. Uwielbiał te gadki âŸBez paniki. Nic się nie stało.â â Teraz i nas ścigają, a na pewno ten wóz. Tablicę nie załatwią sprawy, przy poważniejszej kontroli. Nie wiem, czy mamy jakieś szanse, dotrzeć tam niezauważeni.Jednak.. kuźwa.. ja chce żyć. â zrobił krótką pauzę. â Potrzebujemy tej szczepionki.
I chyba kłamał.
Addon wkroczył do Tawerny rozwalając drzwi zamaszystym pociągnięciem z podkuwanego buda w przegniłe deski, które z z trzaskiem rozsypały się na setki drzazg, zostawiając w drzwiach wielką, strzępiatą dziurę, z której Nowicjuszowi Klasztornemu buchnął odór stęchłego, niewietrzonego wiele miesięcy pomieszczenia (zdanie złożone). Klasztornik poprawił wyłom kilkoma kolejnymi kopnięciami, ktore sprawiły, że stalowe wzmocnienia runęły łącznie z żeliwnymi zawiasami do środka pomieszczenia, do którego w końcu przedarły się promienie letniego, cieplnego słońca, gdzieś tam przebijające za grubej warstwy chmur i gęstego śniegu padającego niemiłosiernie od wielu godzin.
Addon wlazł do ciemnego pomieszczenia, co rusz potykając się o rozbite dzbanki i kufle. Krzesła i kawałki stołów rozpadały się w proch pod jego stopami, zaś Klasztornik nieustraszenie pokonywał kolejne pajęcze zasłony, wyrąbując sobie drogę maczetą, której dobył zza pasa. W końcu samotna postać stanęła na środku historycznego cmentarzyska, wyszarpnęła zza pasa mapę, zaś pochodnią â która niewiadomo kiedy znalazła się w dłoni Addona â oświetlił miejsce w którym się znajdował. Mężnie chowając mapę zza ćwiekowany pas, Nowicjusz wziął głęboki oddech i ruszył w stronę mroźnej północy.
Zmierzch kładł się coraz dłuższymi cieniami, mroźny wiatr targany zimową bryzą sunął wśród przymarzniętych łąk Królestwa, jednak posępny budynek Tawerny trwał niezmordowanie, niewrażliwy na kaprysy pagody. Gdy gdzieś na bezlistnej olsze zachuczała samotna sowa, Addon dodarł do celu swojej wyprawy â szynkwasu â miejsca legendy â pradawnego ołtarza tysiąca trunków â stanowiska strażnika tej domeny â miejsca z którego najczęsciej wylatywały mordercze topory dwa.
Klasztornik rad z osiągnięcia kolejnego czekmpońtu swej zatraceńczej misji, wyciągnął z toboła, który wlókł ze sobą aż z klasztornych ziem, oprawione w lisią skórę zawiniątko. Delikatnie rozwinął puchatą rękawicę i wydobył z niej księgę niezwykłą â inkrustowaną złotem i akwamaryną, oprawioną w najcenniejszą skórę czarnego trola, o płóciennych stronnicach, zapisanych czerwonymi literami, niezupełnie przypominającymi ludzki alfabet. Addon jednak dobrze poznał pradawny język, przez długie lata studiów, teraz rozpoczął wypowiadać magiczną formułę
- ŁUUUUuuuuoooooOOOODDDZZZZaaaaaaAAAAPPPPPP!!!!
To, co stało się w następnej chwili nie było przeznaczone dla oczu śmiertelnika. Na środku zali wykwitł portal z czaszek, zatopiony do połowy w strumieniu krwi. Niosły się z niego potępieńcze krzyki tysięcy zatraconych dusz, falujących w piekielnym odbiciu wszelkich męk. Nowicjusz nie mógł tego słuchać, zasłonił uszy pięśćmi i padł na kolana, ale demoniczny dźwięk rozbrzmiewał w jego. Mogł tylko patrzeć jak z potępieńczego magicznego portalu wyłaniają się kolejne hordy szkieletów, na których strzępami wisiały resztki zgniłego ciała. W kilku obliczach rozpoznał znajome postaci â rozszarpanego na polowaniu przez niedźwiedzia Klasztornika, którego musieli zbierać z dość sporego obszaru, by muc go zakopać w jednym kawałku.
Potępieńcza armia kierowana równie demoniczna silą skierowała się w stronę samotnego pomieszczenia. Trzask rozbijanych drzwi poniósł się w całej Tawernie, a po chwili wypadli z niego umarli z miotłami i łopatami. Armagedon zbierał swe największe żniwo â rozpadające się zombi zabierały na łopaty resztki stołów, krzeseł oraz wszelakiej zastawy. Addonowi kilkakrotnie wydawało się, że spod gruzów wybierane są nieruchome truchła niewielkich zwierząt, które zdołały się dostać do budynku, ale nie udało im się już z niego wyjść. Co rusz jakiemuś ożywieńcowi odpadała ręką, po czym ten znikał w agonalnym krzyku rozrywającym serce i niebieskim blasku. Burdel był tak potężny, że pokonał tuzin nieumarłych, dopiero po wielu godzinach w pomieszczeniu zapanował jako taki ład...
Addon wytoczył się na świeże powietrze i zwymiotował w śnieg. Ten widok nigdy go nie opuści, czuł, że musi się napić i tylko żałował, że robota jaką wykonali przed chwilą ożywieńcy należało do tej brudnej. Teraz od Kapituł będzie zależało, co dalej wypada czynić z tym miejscem...
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbrytfanna.keep.pl