Baza wyszukanych haseł
aaaaTrzeba żyć, a nie tylko istnieć.aaaa


Od 1943 bylo wiadome ze Polska bedzie znajdowac sie w strefie wpływów ZSRR. Bardzo dobrze ze Polacy walczyli u boku Sowietów przciwko Niemcom, dzieki temu moglismy liczyc u Stalina na pewne ulgi. Cieszmy sie ze nie wlaczyl nas do ZSRR jako kolejnej repuliki radzieckiej bo wtedy to jusz zupełnie przechlapane (spójrzmy dzis na Ukraine). Nie moglismy calkowicie opuscic wojsk soweieckich bo stalin potraktowalby to jako pewnego rodzaju zdrade i nie wieadomo co by sie stalo.
Powiedzmy że sie z toba zgadzam, ale nie mów że Armia na Wschodzie i na Zachodzie to to samo, bo to nie prawda.

Nie podoba mi sie to ze pogardza sioe zołniezami Armi Czerwonej i Armi Ludowej Wojska Polskiego. To oni wyzwolili Polske ze szponów Hitlera. Nie plujmy na nich bo niwe wiadomo co by bylo gdyby nie oni...
No tu to grubo przesadziłeś! Gdzie pluje na tych żołnierzy? No gdzie?!
To są zdecydowanie oszczercze oskarżenia!

Polacy na obu frontach przyczynili sie do odzyskania niepodległosci (moze nie pełnej).
Polacy na obu frontach bohatersko walczyli lecz nic to niestety nie dało! Wkurza mnie już to nasze romantyczne podejscie do historii! Nie liczą sie tam (tak jak i w polityce) dobre checi, tylko zrealizowane plany. Jakiej niepodległosci?! Powstało tylko państwo wasalne ZSRR gdzie gnebiono tych któży marzyli o niepodległości! Mogło być gorzej owszem, ale to nie znaczy że było dobrze!
Do wszystkich mały apel:
Drodzy rodacy wiecej realizmu mniej mitów!



" />Ale za to, sensei, nigdy nie będziesz miał tego dzieła na płótnie/ papierze. Osobiście lubię w obrazie dotknąć farby, wymacać paluchem fakturę. Prace komputerowe w najlepszym przypadku można jedynie wydrukować. Już mi się to kojarzy z tymi marketowymi reprodukcjami. Ktoś już wcześniej napisał - tradycyjne twory mają więcej klimatu.

Nie ma, sensei, romantycznego mitu Kto zna chociaż trochę historię sztuki, ten doskolane zna pobudki większości malarzy. Ale dyskusja toczy się aktualnie - teraz z malarstwa się nie utrzymasz, sam wiesz, sensei. No, chyba że już sobie wyrobiłeś wspaniałą renomę, ale ilu takich można w Polsce znaleźć.
Nie odrzucam komputera, wydaje mi się nawet, że za czas jakiś ludzie zapomną o malowaniu pędzlem, tak jak my zapomnieliśmy o malowaniu palcem. Z pewnością też będzie się to wiązało z ograniczeniem kosztów ciągłego kupowania farb, ołówków, płócien. Czas i pieniądze.
Jednak ja, dzisiaj (jako być może przyszły twórca) wybieram właśnie te przestarzałe środki. Ot, osobiste podejście do zagadnienia



czytałam wszystkie części Zmierzchu. i o ile jedynka, mimo totalnego braku akcji może jeszcze jako - tako trafić w najbardziej prymitywno - romantyczne i odzywające się w pochmurne, samotne dni ludzkie instynkty, to reszta jest po prostu ZŁA. ZŁA. Crick - narzekasz na mało akcji? w dwójce nie ma jej WCALE! są same opisy zajebiście głębokiej, mrocznej i depresyjnej depresji głównej bohaterki. apogeum głupoty osiaga jednak czwórka, która jest wręcz podrećznikowym przykładem, jak książek nie pisać oraz (jednocześnie) bardzo, bardzo rozbudowaną broszurką antyaborcyjną ( to tak w ramach akcji "Literatura a prawdziwe życie")
a wampiry? jakie wampiry? Meyer wzięła w ręce mit, genialny i popularny mit, z którym dobry pisarz potrafi zrobić naprawdę dużo, przeżuła, go, stwariła, wysrała, rozdeptała i dodała brokacik, aby świecił. wkurza nie, że to akurat wampiry. mogły by to równie dobrze być zjadające mózgi, świecące zombi, nie byłoby żadnych różnic w fabule. rozumiem, "nowatorskie" podejście, ale błaga, trzyajy się jakiegośą kanonu. tymczasem w "Zmierzchu" mamy do czynienia z:
- niełaknącymi krwi wampirami,
- gwałtem na całym tragizmie postaci (porównajcie sobie te śmieszne wyrzuty o braku duszy z chociażby którąkolwiek powieścią A. Rice. Ludzie, albo idziemy w horror i mamy nieuczłowieczone wampiry z brakiem sumienia, albo jakoś rozszerzamy ten wątek, to dosyć obszerny aspekt osobowości, c'nie?
- wampiry, które w świetle nie giną, nie płoną, nawet się nie parzą. one BŁYSZCZĄ.
- ponadstuletnia osobowością, która w rozwoju zatrzmyała się te 100 lat temu.
Inna sprawa - romantyzm. Jesli chcemy iść w romantyczną czy chociażby erotyczną nutę przy wampirach, polecham C.Harris i "Southern Vampire Novels" - nie są wybitne, ale tamten wątek mnie osobiście porywa - może dlatego, że nie jest tak zasranie naiwny i jednoznaczny.
Filmu na szczęście nie widziałam i nie zamierza. Nie na moje nerwy.



" />
">Tylko jak jednoznacznie ustalic, kto sie fantasyka interesuje, a kto nie?
To chyba należy pozostawić do osobistej oceny każdego bardziej lub mniej zainteresowanego, bo obiektywna ocena przez inna osobę może być krzywdzaca. Każdy ma trochę inny próg, po przekroczeniu którego może mówić o hobby. Dla starego wyjadacza, który pół życia siedzi w fantastyce, ktoś z krótszym stażem i mniejsza wiedza może się wydać właśnie takim pseudo-fanem.


">Fantastyka była popularna długo przed ekranizacją wymienionych filmów. Dzięki Tolkienowi. Potem pojawiły się pierwsze RPG, no i namnożyło się różnych książek o tej tematyce.

">Należy zadać sobie pytanie: z czego wywodzi się fantastyka?
Odpowiedź jest prosta - z mitów, legend, podań i tradycji ludzi żyjących na przestrzeni minionych epok.

Kolejne pytanie: w którym momencie te wszystkie opowiadania oraz tradycje utraciły swych poważnych wyznawców?
Odpowiedź również jest prosta: wraz z rozwojem cywilizacji i poszerzania się cywilizowanej i w miarę logicznej wiary - chrześcijaństwa ( tak, opieram się tutaj głównie na społeczeństwie europejskim oraz pochodnych od niego).


Ten aspekt jest ciekawy. Przedtem, gdy w kulturze krążyły ustne przekazy, a wieczorami w towarzystwie opowiadało się ludowe podania, już nie koniecznie w religijnym kulcie- ale tak po prostu, ku uciesze:
Tak więc może obecnie fantastyka próbujemy zapchać dziurę która pojawiła się wraz z prężnie rozwijająca się cywilizacją, która zatarła w nas kultywowany od dawien dawna zwyczaj bajarstwa, który ładował nasze umysły niezbędna porcją fantastyki? Skoro nie ma opowiadań dziadka o wilkołakach, rusałkach i olbrzymach znaleźliśmy sobie jakiś substytut tego?
A może tak jak sentymentalizm i romantyzm garściami czerpały z ludowych podań, tak i obecna ‘epoka literacka’ wykształciła taka potrzebę?




i nie wiem, co jest takiego fajnego w znaczeniu tego słowa...

nie czujesz romantycznego mitu mafii.



Ze swojej strony ,jako podsumowanie poprzednich postow , artykul ze strony PLAYPC.PL

Współczuję każdemu, kto myśli, że trailer DNF-a znaczy _cokolwiek_. To jest firmowy żart zrobiony przed wigilią. Ma taką samą wartość, jak przerabiane przeze mnie w paincie zdjęcia kolegów z redakcji: humorystyczną
Nie obchodzą mnie ani trailery, ani posty twórców na forum. Z DNF-em jest tak samo, jak ze Stadionem Narodowym w Warszawie: uwierzę dopiero, jak zobaczę na własne oczy koparki i buldożery. W tym wypadku: jak zobaczę materiał na wyłączność w Game Informerze albo innym prestiżowym, światowym piśmie które znane jest z pisania o takich grach jako pierwsze.
Oto teaser (w sumie, nawet nie trailer):
Zastanówcie się. Jaki interes ma 3d Realms w robieniu tej gry w tej chwili albo za rok? Żaden. Z biznesowego punktu widzenia najlepiej będzie dla nich, jeśli będą celowali w około 2010 rok - to wtedy będzie na rynku wystarczająco dużo konsol i wypasionych pecetów, żeby ich gra z jednej strony nie podzieliła losu Crysisa (przeczytajcie kilka newsów wcześniej, ile sprzedało się go w USA), a z drugiej - żeby dała im tyle pieniędzy, żeby mogli żyć na zawsze z odsetek. W tej chwili nie dostaną za nią AŻ TAKIEJ kasy, jaką by chcieli. Ludzie czekają już 10 lat, dodatkowe 2 czy 3 niczego nie zmieni. A z pewnością: nie na gorsze.
Poza tym przypominam, jak skończył się Prey, poprzednia gra 3D Realms: w ogóle się nie skończył. Spójrzcie na ich stronę: ostatni projekt to Prey na komórki. Dlatego ja jestem przekonany, że następna _prawdziwa_ gra, o której powiedzą, to drugi Prey, tym razem na wszystkie platformy. Ta historia nie jest bowiem dokończona.
Pomyślcie też o drugiej rzeczy: firma ma zapewnione bezpieczeństwo finansowe i nie musi jej się spieszyć. KAŻDY, podkreślam, KAŻDY wydawca - EA, Vivendi Blizzard, Ubisoft, John Rockefeller, czy Sułtan Brunei - zapłaci każde pieniądze, żeby dać przeżyć firmie, która podzieli się z nim w zamian choćby wizją wydania Duke'a. Marki wyjątkowo cennej, bo choć wywodzącej się z romantycznych czasów prostych strzelanin typu Doom 2, nigdy nie została zepsuta kiepawym sequelem, po którym straciłaby aurę magii i mitu. Pomijam platformowego Duke Nukema, bo on nie miał ambicji bycia następcą Duke'a 3D.
Doom zrobił ten błąd. Quake - też. Wolfenstein - też. Duke jest jedynym z tych wielkich dinozaurów, którego nieosłoniętego tyłka twórcy nie wystawili na lejący pasem za każdą niedoskonałość (i brak inwencji) rynek.
Sorry za tę przenośnię, ale zwracam znów uwagę na bardzo ważną rzecz: Doom jest marką w tej chwili martwą (martwą, bezużyteczną), bo gość, który go robił, nie miał na niego pomysłu i w momencie premiery czegoś, co miało być wielkim powrotem, okazało się, że oprócz fajnych świateł i tanich zaskoczek (fajne słowo, co?) nie ma w nim nic, co by się pamiętało. Quake - to samo. Wolfenstein - to samo. Twórcy Duke'a Nukema wiedzą dobrze, że tu jest gra na dwie opcje. Albo robią coś absolutnie zjawiskowego, albo nie zrobią niczego, bo to po prostu gigantyczne ryzyko. Niespełnienie nadziei zarżnie im kurę, która nie przynosi, co prawda, złotych jaj (bo nie jest nawet zapłodniona), ale gdyby tylko miała to zrobić, to byłyby najwyższej próby.

Dlatego opłaca im się czekać.

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brytfanna.keep.pl
  • Trzeba żyć, a nie tylko istnieć.