aaaaTrzeba żyć, a nie tylko istnieć.aaaa
" />
">a jak ktos juz da epolowi numer tel. to masz pewnie ze codziennie do min. 24.oo bedize dostawac romantyczne sms na dobranoc
Chyba na odwrót. Kto wczoraj musiał pakiet zużyć, a nie miał do kogo spamu wysyłać
Do kiedy trwa ankieta?
" />romantyczny... nie wymagam kwiatów ani serenad pod balkonem
...wystarczy szepnięcie czegoś miłego, wyjątkowo czuły dotyk, przypomnienie że juz jestesmy np. 11 msc razem ( ), drobna pomoc przy czymś (ale bez komentarza "ech te baby nawet nie umieją żarówki wymienić :P) sms na dobranoc, zapamiętanie daty urodzin i imienin :], kupienie mojego ulubionego ciastka/batona/lizaka... takie najbardziej drobne, codzienne sprawy, bo to przecież z nich składa się całe życie....
Przystojny, zadbany, niebanalny, wykształcony, z poczuciem humoru, żonaty 40-latek pozna inteligentną, niebanalną mężatkę (warunek niekonieczny) szczupłej lub średniej budowy ciała w wieku do lat 45. Ideałem będzie "drobna, malutka kruszynka" która lubi się wtulić aby poczuć ciepło i bezpieczeństwo. Jeżeli czujesz się zaniedbana, widzisz jak monotonia dnia codziennego wysysa z Ciebie to co ciepłe... Potrzebujesz ciepła, rozmów o wszystkim i niczym, urwać się czasami gdzieś za miasto na romantyczny spacer, zjeść dobry obiad w miłym towarzystwie, lubisz się przytulić, poczuć spontaniczny dotyk dłoni, pożądliwy pocałunek, chcesz dostać namiętnego sms-a na dobranoc i zwariowanego na miły początek dnia, potrzebujesz odprężającego masażu, chcesz poczuć czym są prawdziwe namiętne pieszczoty które rozpalają ciało... Jezeli szukasz romansu przez duże "R" który da ciepło przez duże "C", usmiech przez duże "U" i namietność przez duże "N"... Romasu który pozwoli znowu oddychac napisz...(naryszenie regulaminu forum)
(...) próbuję znowu pracować, choć marnie mi to idzie, na szczęście są inni, którzy pracują za mnie, w poniedziałek ruszam pełną parą do pracy. (...)
To osobnicza kwestia (na przykład u innych to bieganie), ale u mnie zawsze najlepiej to pomagało. Zaharować się do upadu. Kobieta z głowy wybita a portfel się cieszy ;)
moja była zaczęła wydzwaniać, a ja nie wiem co mam z tym zrobić, nie odbieram od niej telefonów i nie oddzwaniam. W końcu napisała sms, że ma nadzieję że u mnie wszystko dobrze i pewnie dlatego nie odbieram tel. bo jest u mnie jakaś inna już dziewczyna i że nie będzie mi zawracać już głowy.
Co byście radzili mi z tym zrobić? ja na prawdę ją kocham i bardzo chciałbym, abyśmy wszystko sobie wyjaśnili i wrócili do siebie- czy wiecie co mam z tym wszystkim zrobić? odebrać tel? nie odbierać w ogóle? nie oddzwaniać? oddzwonić, ale np. wieczorem?
Jaką przyjąć strategię?
Chce adoracji. Wie, że nie jest Ci obojętna i chętnie jeszcze pobawi się twoim bólem. Sorry. Nie widzę tego inaczej. Istnieje wprawdzie szansa (jedna na milion w życiu, 100% w komediach romantycznych), że zmieniła zdanie i chce wrócić. Ale jeżeli tak jest, napisze że Cię kocha i że się pomyliła a rano będzie czekać pod drzwiami. A nie będzie delikatnie dopraszać się o kolejne SMSy na dobranoc i twoje łzy w poduszkę.
Czy to znaczy, że mam na pannie położyć krzyżyk na wieki wieków amen? czy na razie nie odzywać się, dopiero za jakiś czas, żeby sama zatęskniła? co mam zrobić?
Położyć krzyżyk. A jak zatęskni tak, że zechce odkręcić (ONA ZECHCE, bo ona napsuła, nie, że da Ci łaskawie szansę) - pomyślisz wtedy czy warto. Na razie ten etap nie nadszedł, więc krzyżyk. I nie nadejdzie. Więc im wcześniej krzyżyk tym lepiej...
A może wysłać jej mailem nasze wspólne zdjęcie? Ładnie na nim wyszliśmy, może to ją wzruszy i będzie chciała wrócić? Nie wiem po co w ogole dzwoniła, może tylko by zapytać się czy u mnie wszystko ok? (...) jak to sprawdzić? wysłać jej to nasze wspólne zdjęcie na maila?
Zapomnij........... wróć do tego pomysłu za rok, przeczytaj co Ci się w lipcu 2010 w poobijanej duszy narodziło i albo się potnij, albo śmiej sam z siebie ;)
a może przemysła coś, tylko jak to sprawdzić? sms jaki dostałem, jest prowokujący-prawda? Może nie ma odwagi by mnie poprosić o rozmowę, o co może jej chodzić?
Nie wiem o co jej może chodzić. Wiem za to, że jak zechce coś naprawić, to nie łaskawie okaże przychylność, tylko zakasa kiecę i przybiegnie do Ciebie z drugiego końca świata. Dopóki tego nie zrobiła - nie rób sobie złudzeń. Chce się trochę pocieszyć, że nie jest taka świnia jak Ty i my widzimy.
A na koniec: plany na weekend masz? Takie, żeby Ci nie zostało dużo czasu na przemyślenia? Weekendy dobrze leczą... ale są trudne jak cholera. Towarzystwo znajdź albo się spij (tylko wcześniej telefon zostaw u sąsiada z przykazaniem, żeby za nic Ci nie oddał) albo weź laskę jakąś na dwie doby albo w robocie posiedź, albo cokolwiek innego. Jedyne, co nie jest wskazane, to czas na myślenie.
Minie... jak wszystko i jak u wszystkich. Trzymam kciuki, żebyś głupot nie narobił. Nic poważnego pewnie nie narozrabiasz, ale sam się potem za siebie możesz wstydzić. A po co? ;)
" />Dziś moje rekomendacje aż trzech filmów za jednym zamachem :smile:
Ultimatum Bourne'a
Pamietam, jak kilka lat temu, z wypiekami na twarzy i z zapartym tchem, czytałam modną wówczas, przekazywaną między znajomymi według "kolejki", książkę Ludluma.
Później był Richard Chamberlain, którego fala "Ptaków ciernistych krzewów" wyrzuciła na brzeg, bez pamięci, bez tożsamości, z kodem cyfr konta bankowego pod skórą.
Wybrałam się na "Ultimatum Bourne'a. Część Czwarta ale może nie ostatnia, Rozwiązanie Zagadki ale możemy napisać następne" po to, by dowiedzieć się, kim u diaska, jest Jason Bourne.
Nie rozczarowałam się.
Nie rozczarowałam się, bo rzadko film bywa lepszy od literackiego pierwowzoru a już wszelkie jego preqele i seqele na ogół są mało udaną próbą zarobienia jeszcze jakiejś kasy na czymś, co się kiedyś udało.
Przyznam, "Ultimatum..." jest zrobione solidnie. Brawurowe sa pościgi i bójki. Agent nie wyglada jak marcepan między burakami cukrowymi; szczęśliwie Bourne nie ma wiele wspólnego z żurnalowym odprasowanym Bondem. Kilka kluczowych scen i dialogów rozwiązuje zagadkę.
Genesis człowieka bez tożsamości zostaje odkopane spod gruzów pamięci i kilku warstw celuloidowej taśmy kolejnych hitów z Bournem w tytule i akcji. Proste. Skuteczne. Dobre.
Życie od kuchni.
Oj, z pewnością nie jest to komedia romantyczna, jak sugerują zajawkodawcy filmu.
Przez większość fabuły - smutno i nostalgicznie aczkolwiek i romantyzmu nie zabrakło.
Kate jako szefowa kuchni w restauracji, gdzie gości obowiązują krawaty, na swoim terytorium panuje niepodzielnie i radzi sobie z tym lepiej niż niejeden władca absolutny właścicieli francuskich podniebień i arystoktatycznych żołądków w przeszłości. Zarządzanie własnym życiem wychodzi Kate zdecydowanie gorzej. Zaś od momentu, gdy do jej królestwa przybywa uroczy, zabawny mężczyzna, poczynania Kate stają się juz terminalnie beznadziejne...
Ale wiadomo: amor vincit omnia a kto się czubi, ten się lubi. Mówi się także, że gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść, jednak w życiu od kuchni dwojga miłośników garów ostatecznie zapanuje harmonia, także smaków.
Oglada się to smacznie, główną rolę gra apetyczna Zeta-Jones a po wyjściu z kina ma się wielką ochotę zjeść coś pysznego gdzieś w restauracyjce za rogiem.
U Pana Boga w ogródku.
Piękny, zabawny, wzruszający naiwnością i ludowym sprytem, sielski film z cudownie poważnym watkiem kryminalnym.
Gdzieś tam, gdzie diabeł mówi dobranoc, ludziska mieszkają jak u Pana Boga w ogródku.
Jest tam i Kościół, jest i Cerkwia. Jest komisariat Policji, ma być i supermarket ale chyba nie będzie. Ludzie się tam kochają, i dobrze. Czasami gangsterka strzelaninę robi, no i co. Ksiądz czasem wiernych na mszę sms-em wzywa, pędzi bimber na przyklasztornych ziołach, burmistrz robi interesy z zagranicznym inwestorem a córka komisarza policji wraca z miasta z dzieckiem ale bez męża... No i masz... Za to organista aż na Jasną Górę grać jechał..
Ogladałam ten film bujając się w hamaku lekkiego letargu, jakbym podjadła makówek z pola i popiła to tą klasztorną nalewką z ziół. Lekko było, zabawnie, przyjemnie...
Do kolacji nie podałam dziś białego wina w kryształowych kieliszkach tylko zsiadłe mleko a Wasa z Creme Bonjour zamieniłam na bagietkę urywaną palcami i ciepłe jeszcze od słońca pomidory. I po cóż ten codzienny stres, po co walka o ogień w tej miejskiej dżungli, po cóż szalony bieg na bardzo wysokich obcasach po marmurowej posadzce zatrudniającej mnie korporacji? Przecież świat nie kończy się na tym wszystkim, tak jak nie kończy się na największym zadupiu. Przecież o wiele lepiej jest żyć jak u Pana Boga w ogródku...
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbrytfanna.keep.pl