Baza wyszukanych haseł
aaaaTrzeba żyć, a nie tylko istnieć.aaaa

Skansen robotniczych przedmieść

Zwiedzając Centralne Muzeum Włókiennictwa, oglądamy świat fabryki z solidnymi ceglanymi murami, żeliwnymi kolumnami i maszynami, które stały się symbolem rewolucji przemysłowej. Ale na jednym z dziedzińców oddzielonym wysokim murem możemy nagle przejść do innego świata – drewnianych domów z robotniczych przedmieść. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu były trwałym elementem łódzkiego pejzażu. Później niszczały i ustępowały miejsca trwalszej zabudowie. Kilka z nich, najbardziej charakterystycznych, zgromadzono w skansenie miejskiej architektury drewnianej. Podobnie jak pałace fabrykantów i fabryki opowiadają historię ludzi, którzy tworzyli Łódź: robotników, rzemieślników i ich rodzin. Naszych przodków, z których pracowitości i wytrwałości powinniśmy być dumni.


Spacer retro

Wchodząc na teren skansenu, ulegamy urokowi kolorowych okiennic, elewacji i muzealnemu porządkowi budynków. Taki był zamysł projektantów i tego od nich oczekiwano, ale musimy pamiętać, że bardzo długo łódzkie ulice nie był skanalizowane i domy stały przy błotnistych drogach, z których wodę odprowadzały głębokie rowy pełne nieczystości. Taplał się w nich drób często hodowany w komórkach przez lokatorów. Właściciele domów niezbyt dbali o wygląd i porządek wokół, ponieważ zależało im przede wszystkim na zysku z komornego.

Izby w domkach są teraz puste, pobielone wapnem tak jak kiedyś, czekają na sprzęty z epoki. Mierzymy krokami powierzchnię mieszkania składającego się z niewielkiej kuchenki i pokoju - nie więcej niż 30 m kw., a to w ówczesnej Łodzi klasa lux. Mieszkały tam pięcio- sześcioosobowe rodziny, a bywało, że i podnajemca, który mógł w części ponosić koszty wysokiego czynszu. Ile przypadało na metrów na osobę – nie warto liczyć jakichś ułamków. Po schodach, teraz solidnych, ale w starych domach zwykle trzeszczących i z ruchomą poręczą, wchodzimy na tzw. użytkowe poddasze. Oznacza to niewielkie izby o wysokości nie większej niż 1,90 m z malutkimi okienkami, w których spali robotnicy. Nie było łóżek tylko sienniki i jakieś węzełki z dobytkiem. W zasadzie nie potrzebowali mieszkania tylko miejsce na nocleg. Ich dzień pracy to 16 godzin harówki i przynajmniej dwie godziny na dojście do fabryki. Zostawało 6 godzin – w sam raz na krótki sen.


Ciasne, ale… niewłasne

Umeblowanie mieszkań robotniczych było nader skromne. Ciasnota nie pozwalała na zbyt wiele sprzętów. Pewne wyobrażenie o takim wnętrzu daje rekonstrukcja mieszkania robotniczego, która znajduje się w salach Centralnego Muzeum Włókiennictwa. W pokoju znajdowały się łóżka, szafa, niewielki stół. Przy palenisku kuchennym stało wiadro na węgiel i wodniarka, a nad nią wisiała nieodłączna makatka (nazywana w Łodzi po prostu płótnem) z wyhaftowanym napisem np. „Świeża woda zdrowia doda”. Łóżka i siennik zajmowały całą pozostałą powierzchnię. Rodziny żyły w ustawicznym strachu przed eksmisją. Czasowa nawet utrata pracy groziła przejęciem nędznych ruchomości przez właściciela i wyrzuceniem na bruk. Bezwzględność kamieniczników nieraz opisywane była w prasie i literaturze.
Tylko niewielka grupa robotników mogła liczyć na porządne, samodzielne lokale. Wśród nich byli mieszkańcy domów przyfabrycznych budowanych przez najbogatszych fabrykantów. Mieszkańcy famuł dysponowali oddzielną kuchnią, pokojem i przedpokojem. Musieli być jednak w pełni lojalni wobec fabrykanta, za zwykły odruch buntu czy udział w strajku groziła eksmisja.

Warunki mieszkaniowe w Łodzi przełomu XIX i XX wieku były złe z powodu gwałtownego rozrostu miasta, za którym nie nadążało budownictwo i infrastruktura drogowa.


Zawsze kawa zbożowa

Mieszkańcy tych domów z racji niskich płac odżywiali się dosyć marnie. Jedna z gazet podnosząc to jako problem społeczny, przytoczyła przykładowy robotniczy jadłospis. Śniadanie stanowiła kawa zbożowa z chlebem, obiad to barszcz z ziemniakami, czasami kapuśniak, zacierki i kromka chleba. Latem jadano zwykle kaszę gryczaną z kwaśnym mlekiem. Mięso na stole pojawiało się tylko w niedzielę. Na chlebie pojawiały się czasami tylko najtańsze gatunki wędlin, a z podrobów: salceson, pasztetowa i kaszanka. Na targu staromiejskim oferowano duże ilości tanich śledzi, które przyrządzane na różne sposoby stanowiły istotne uzupełnie diety robotniczej.



Rozwój duchowy i wypoczynek

Opuszczając robotnicze mieszkania udajemy się do drewnianego kościołka przeniesionego tutaj z Nowosolnej. To najstarszy obiekt w skansenie wzniesiony w 1838 roku przez syna znanego łódzkiego architekta Hilarego Szpilowskiego. Kościół należał do licznej w tym czasie gminy ewangelickiej, po drugiej wojnie światowej zaś do parafii katolickiej. Nowosolana w czasach budowy kościoła była typową osadą niemieckich rzemieślników, a więc i jego konstrukcja, wielkość i wystrój przypominają raczej wiejskie kościółki. To, co od razu zwraca uwagę to z pietyzmem odrestaurowane dębowe belkowanie stropu. Posadzkę wykonano z glinianych wypalanych płytek według zachowanych wzorów. Kościół zachował oryginale wyposażenie. Stanowią je zarówno ołtarz ewangelicki, jak i katolicki oraz ambona, konfesjonał, a także obudowa organów i żyrandol.


Obok kościółka, wśród starych drzew odbudowano willę letniskową przeniesioną tutaj z Rudy Pabianickiej. Budynek będący przykładem architektury letniskowej, imponuje przeszklonymi powierzchniami, symetrią i detalami architektonicznymi. Jego ostatnim właścicielem w 1939 roku był Szaja Światłowski. Sposób życia i odpoczynku mieszkańców willi, zamożnych łódzkich mieszczan to już zupełnie inna historia.

W przyszłości łódzki skansen ożyje. W budynkach planowane są rekonstrukcje typowych robotniczych mieszkań z przełomu XIX i XX wieku. Powstanie Muzeum Papiernictwa, a w domach rzemieślników pojawią się pracownie witraży, ceramiki i skóry artystycznej oraz piec do wypieku chleba.

Skansen otrzymał niedawno specjalne wyróżnienie w konkursie na najlepiej zagospodarowaną przestrzeń publiczną w województwie łódzkim w 2008 roku, w kategorii nowo wykreowanych przestrzeni publicznych, przyznawane przez Towarzystwo Urbanistów Polskich.



Przy pisaniu artykułu korzystałem z prac Wacława Pawlaka: „Na łódzkim bruku” i „Patrząc na starą fotografię.”

tekst: Andrzej Janecki, zdjęcia: Hanna Zubrzycka

ŹRÓDŁO: www.uml.lodz.pl

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brytfanna.keep.pl
  • Trzeba żyć, a nie tylko istnieć.