Baza wyszukanych haseł
aaaaTrzeba żyć, a nie tylko istnieć.aaaa


kanguro wrote:
jeden z zolnierzy mowi ze poslali go na wykopki ziemniakow
a na miejscu powiedzieli ze jak nie bedziesz walczyc to cie zastrzelimy i
powiemy ze czeczency


Lepiej nawet: ladowali ich pijanych do pociagow, a w noc sylwestrowa
do transporterow (wjezdzajac do miasta spali w lukach desantowych).
Zalogi wozow nie mialy map miasta (a Czeczeni pozdejmowali nazwy
ulic), a niektore nawet amunicji do km-ow...

Jeden z jencow w tamtym wywiadzie pytal sie dziennikarza: "gdzie ja
jestem?"... Jency umieszczeni byli w podziemiach palacu prezydenckiego
(co widac na filmie), pozniej czesc z nich udalo sie wydostac dzieki
staraniom rosyjskich mediatorow (m.in Kowaliowa)...

Reszta zginela, kiedy Rosjanie zbombardowali budynek.



Tak, jezdzilam na stonke i wykopki! Ze spiewem...
E, ta bieda to juz przesada! Moj ojciec byl ksiegowym, mama nie pracowala i
naprawde jedlismy zupelnie normalnie.
Mielismy rowery ktorymi jezdzilismy w niedziele nad jezioro.
Nalezalam do harcerstwa, w szkole nosilo sie fartuszki, wiec nie trzeba bylo
myslec o modnych ciuchach.
Chodzilam na kolka zainteresowan do Palacu Mlodziezy, bylam w klubie
plywackim, zima stawalam do zawodow w biegu na nartach. Wspominam o tym, bo
to wszystko bylo BEZPLATNE i dlatego wszyscy mogli brac udzial, co nie zawsze
jest mozliwe dzisiaj, wlasnie ze wzgledu na koszty.

Ojciec co roku jezdzil na wczasy (bezplatne), potem na bezplatne 4 tygodnie
sanatorium. Ja jezdzilam na bezplatne kolonie.
Potem w czasach studenckich jezdzilam na obozy. Kiedys bylismy w Bieszczadach
na wedrowce sladem generala Swierczewskiego, zakonczonym ogniskiem w miejscu
gdzie general zginal z rak band UPA. Byc moze bylismy oglupieni przez
propagande,ale tego nie odczuwalismy i bylo dobrze.

Moja rodzina ani znajomi nie zajmowali sie polityka, wiec nikt nas nie wsadzal
do wiezienia. Szczerze mowiac to po prostu o tym nie wiedzielismy.
Czasem cos sie slyszalo, ale nie wiadomo bylo czy to prawda czy amerykanska
propaganda.
Pamietam ze czulam sie pewnie na ulicach, bo chodzily patrole milicji.
Wolalam zeby mnie wylegitymowali, niz dostac od jakiegos rabusia w glowe co
dzis jest "normalna" rzecza przy braku policji.
Kino bylo tanie, ogladalam wszystkie nowe filmy. Te zachodnie tez dochodzily
do Polski jesli ktos ma co do tego watpliwosci. Znam swietnie swiatowa
kinomatografie z tamtych lat.
Rosyjski film "Swiat sie smieje" i melodie z tego filmu pamietam do dzis.

Czesto rozmawiam ze znajomymi w moim wieku o tych czasach, i wiele osob
faktycznie wspomina je lepiej niz te obecne, bo nie kazdemu dzisiaj sie
poszczescilo.

Jak najbardziej rozumiem, ze ludzie ktorzy sie wtedy zajmowali polityka byli
narazeni na szykany. Ale moja rodzina byla z tych o ktorych K.I.Galczynski
pisal: "...ani do kosciola, ani do partii..."

Tyle o tamtych czasach widzianych MOIMI oczami...



Rawa Ruska - swit landschaftem podszyty: granat, purpura, zloto. Wracam
tu jesienia, ktora obnaza ziemie. Widze wiecej niz szczelnym latem -
przydrozne zaslony krzewow zgubily liscie i odslonily pola - uprawiane.
Troche burakow, kartofli, juz po wykopkach. Wiecej krow, piekne konie.
Pozniej naczelnik buskiego terytorialnego centrum domow opieki
spolecznej powie mi z duma, ze on (czyli centrum) ma 30 hektarowe
gospodarstwo, a na pytanie jaka pomoc jest najpilniejsza dla jego
pensjonariuszy - odpowie bez zastanowienia, ze ... kombajn. Ale to
pozniej, to pojutrze. Dotarlam do Lwowa zbyt poznym rankiem, wiec
prysznic dopiero wieczorem. Pomstuje na brud (czy moze byc jeszcze
gorzej? - tak), jutro niebo zaplacze rzewnie nad urna wyborcza i bedzie
bloto. Co wyroznia z tlumu obcych - np. czyste buty. Wraca mysl o
zamierzonej polityce wobec Zachodniej - organizowanie niedostatku wody
(usankcjonowane przez historie i geografie). I jeszcze - o nie bez
powodu taniej wodce - 'Jak cudowne sa syntetyzujace wlasciwosci wodki'
pisal Besancon o towarze numer jeden w Rosji Sowieckiej 'krolestwie
wodczanej uludy' (notuje: sprawdzic dochody panstwa - akcyza, produkcja,
zbyt). Sobota, niedziela wieczorem - niezmiennie mnostwo pijanej
mlodziezy, w nocnym sklepie 13 latek kupuje bez przeszkod piwo i
papierosy, mozna pic jawnie nawet na Prospekcie Sowbody (jest jeszcze
jasno), horylka pod drzewem, panie i panowie, i na pomniku Szewczenki
tez mozna - wysoko, wysoko. Chociaz czas wyborow nie widze milicji. W
niedziele kilku zolnierzy w niebieskich beretach robi sobie pamiatkowa
fotografie na schodach cerkwii. Jeden woz milicujny zaparkowany przed
siedziba lwowskiego sztabu wyborczego Janukowycza czyli na tylach
budunku Departamentu MSW, vis a vis uniwersytetu i pomnika Franki. Nie
jest pomaranczowo - najczesciej niesmiale szczegoly, ladne nogi w
jaskrawych rajstopach, apaszka, mlodzi ludzie, ale rzadko. Do urn po
cerkwii. Tlok w lokalu wyborczym. Ochroniarz wpuszcza po cztery osoby.
Poznym wieczorem, bladzac w ulewnym deszczu jakims cudem trafiam pod
przeszklona sciane (sic!) lokalu wyborczego - garstka ludzi obserwuje
liczenie glosow, moze 10 osob (wczesniej 'na miescie' ogloszenia-apele o
monitorowaniu liczenia glosow - 'Przyjdzcie pod Wasze lokale o 22 g...);
jestem wsciekla - zapomnialam dodatkowego filmu, taki dowod
transparentnych cudow przechodzi do historii... A tego dnia  rankiem na
Lesi Ukrainki, w drodze na kawe, natykam sie na vlepkarza z Pory, troche
przestraszony pozuje do zdjecia - rozstajemy sie usciskiem dloni (oprocz
pieknego wydania 'Kobzara' Szczewczenki i chleba z ostrivskiego pieca, z
tego wlasnie spotkania wywoze najcenniejsze 'trofeum' - bandame Pory i 3
vlepki). Estetyka kampanii w centrum - wlasciwie samizdatowa - na
rynnach, skrzynkach, plotach, nie liczac plakatu Juszczenki (Janukowycza
nie widze wcale). Jade do Ostrowa i Buska - jest mozliwosc spotkania z
naczalstwem domu starcow w poniedzialek. Pan Dyrektor przyjmuje w
gabinecie mieszczacym sie w zaadoptowanym na biuro budynku po kotlowni -
w bezpiecznej dla zmyslu powonienia odleglosci od domu staruszkow. Ma
urodziny, ja mam bombonierke. Jest wodka, wedliny wlasnego wyrobu i
pomaranczowa ikra wielkosci zielonego groszku, blyskawicznie podana
przez sekretariat na duzy konferencyjny stol, jest pamiatkowe zdjecie.
Preferencje wyborcze: jestem na panstwowej posadzie - kieliszeczek -
bylem obserwatorem - kieliszeczek - wstrzymalem sie od glosu - smiech.
Pensja 100 dolarow, sluzbowe auto, 105 podwladnych, 1500 pensjonariuszy
w buskim rejonie. Plony z gospodarstwa (pola, swiniaki, krowy, konie) sa
dzielone rowniez na okoliczna biedote. Niby jest sie czym chwalic. Ale
wiem, ze te gorzka wodke musze przelknac, bo to jest osobista
obietnica... Wracam. Polityczne debaty, rozmowy, pojedynki: w marszutce
Krasne-Lwow - 'my wsje moskalyty', w Ostrovie, malutkiej wsi gdzie
dostaje ulotki proJu - 'my wsje slowianie' (jutro beda pic tak czy
siak), pod Szewczenka - 'my wsje Ukraincy'. To - w ciasnym kregu
staruszkow z 'harna' akordeonistka posrodku, wsrod cudownego koncertu
piesni patriotycznych i ludowych, ktore ponoc sa tradycja; dzis
wieczorem dla okrasy gdzieniegdzie unosi sie zolto-niebieska
choragiewka, pomaranczowa chusteczka. A ja mysle niepoprawnie - ilu z
nich, teraz usmiechem odpowiadajacych na prosbe po polsku, kiedys,
dawno, nie tak dawno przeciez i nie tak daleko stad .... dosc. Nazajutrz
w Ostrowie znow zbyt malo czasu, na wilgotnym, wcale nie odswietnym,
cmentarzu grupki, okazja do spotkania, ale zupelnie to rozne od polskich
obyczajow - sasiedzko, nie calymi rodzinami, troche plotek, w
'miedzyczasie' i glosy przyciszone - 'to ta polaczka' .... Z majatku
Zebrackich ocalala jedynie murowana, wysoka stodola, z alei kasztanow -
dwa, ale jest dom, o ktorym mowila babcia. I jest Maniuska Kurnicka,
ktora zaczepia mnie na drodze - z pozdrowieniami dla Genki, 'chodzilysmy
razem do szkoly' (po powrocie juz - babcia nie moze uwierzyc, placze do
telefonu). Ide droga, ktora chodzily do szkoly w Krasnem. Byly cztery i
zbieraly sie od konca wsi po kolei - od Maniuski, ktora mieszkala az
przy Bugu, daleko za cerkwia do Genki, przy krzyzu. U Marysi za dwa
tygodnie wesele wnuka - w restauracji, w miescie, ale ponoc jeszcze
kilka lat temu - we wsi na skrzyzowaniu drog rozstawiano trzy rzedy law
pod ogromnym namiotem - i dwiescie osob swietowalo, a przy okazji cala
wies. Jutro 'male wesele' - spotkanie rodzicow, nowe firanki, bielenie
scian, pieczenie, gotowanie. Ojciec mlodego sprzedal samochod.
Wracam do Lwowa. Tym razem musze cos przywiezc - no wiec nie obedzie sie
bez medovej, suszonych ryb (dziadek wycenil zdjecie na 5 hr; wczoraj
wlascicielka ceratowego stoiska z nacjonal-lekturami i roznosciami bez
wkupnego pozwolila sfotografowac biografie Bandery na tle polskich,
ukrainskich i unijnych choragiewek...) i muzyki.
Rozmowy wyjsciowe z kom. byly zablokowane od soboty do poniedzialku, ale
internet dzialal. O wyborach w tv nie pisze, moze tylko, ze: pierwsza
konferencja CKW opozniala sie od g. 22 do 24; krotko po osmej chyba, pod
budynek CKW zajechalo 60 autobusow (bez oznaczen specjalnych, niektore z
napisem 'szkolny') z omonowcami; Kuczma w wypowiedzi po oddaniu glosu
mowil po rosyjsku... Dopisuje w notesie - pojechac na Wschodnia.

No i kaktusowa u Katii, Wasyla i Marty, ktorej imie zaczyna sie na R -
pozdrawiam.

    --
    syla
    _____________
    'ichaw, ichaw
    kozak mistom ...'

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brytfanna.keep.pl
  • Trzeba żyć, a nie tylko istnieć.