Baza wyszukanych haseł
aaaaTrzeba żyć, a nie tylko istnieć.aaaa

" />Sam nie wiem, od czego zaczac... Historia jest dluga i zawiklana, a chcialbym przedstawic ja w miare krotko i tresciwie - zwlaszcza, ze przypomina historie rodem z "Romea i Julii" i brazylijskich telenowel...

Otoz, jestem sobie ja i moja dziewczyna (czy raczej, jak wspomnialem w innym poscie: narzeczona - z tym, ze nasi rodzice nie wiedza o zareczynach, ale o tym pozniej). Nasz zwiazek trwa juz 3 lata - niestety kiedys nie bylo rozowo, popelnilem sporo bledow, a i moi rodzice rowniez mi "pomogli" - wychodzac z zalozenia, ze "mam sie uczyc", nie pozwalali (i wciaz nie pozwalaja :|) mi normalnie wychodzic, o zadnej, najmniejszej chocby imprezie nie bylo mowy, a na spotkania z moja ukochana odwozili mnie i odbierali (odwozac za pozno, odbierajac za wczesnie). Rozstalismy sie - czego glownym powodem byli wlasnie moi rodzice (wiem, ze to moze brzmiec smiesznie, ale trzeba znac sytuacje od srodka aby zrozumiec...). Minelo pol roku - wystarczajaco duzo czasu, zeby sobie pewne rzeczy przemyslec, pewne rzeczy zrozumiec. Zrozumielismy (a wlasciwie ona zrozumiala, bo ja swoich uczuc bylem pewny od poczatku), ze sie kochamy (i nie boje sie uzyc tego slowa, bo jest jak najbardziej szczere i prawdziwe) i chcemy przejsc przez zycie tylko razem. Pod koniec pazdziernika 2005 zdecydowalismy dac sobie jeszcze jedna szanse. Niedawno zas - zareczylismy sie (nie byla to jednak niespodzianka z mojej strony, lecz nasza wspolna decyzja - malo to moze dla kogos romantyczne, ale dla mnie - najwazniejszy krok w moim dotychczasowym zyciu). Planowalismy (i planujemy) przeczekac okres do wakacji, zdajac w miedzyczasie jak najlepiej mature i zaczac w koncu wspolne zycie, wyjechac do Warszawy, tam studiowac i pracowac...

Pytanie, gdzie tu jakis problem? Juz pisze. Mianowicie jej rodzice mnie nie akceptuja, a wrecz nie znosza. Moi moze nie az tak dramatycznie, ale troche podobnie, a i wyzej opisana sytuacja nie ulegla dotad zmianie. Przez pewien czas utrzymywalismy wszystko w tajemnicy, lecz w lutym (i to w - o ironio! - Walentynki) wszystko wyszlo na jaw, jej rodzice sie dowiedzieli i wpadli w szal. Caly czas robia wszystko, zebysmy tylko sie rozstali. Dzis chcialem tam pojechac i porozmawiac, sprobowac dojsc do jakiegos porozumienia. Zaproponowali "konfrontacje" - spotkanie my + rodzice obojga stron. Chcieli aby i moi rodzice dowiedzieli sie o naszych planach. Do spotkania ostatecznie nie doszlo, ale uprzedzajac sytuacje, powiedzialem staruszkom o wszystkim. Wszystko bylo na poczatku w porzadku - byli bowiem przekonani, ze tamci maja takie same poglady jak oni, czyli najpierw studia (tu na miejscu, "w luksusie" domu rodzinnego), a dopiero potem cos wiecej. Gdy jednak doszedlem do wyjazdu do Warszawy... Matka wpadla w cos na ksztalt histerii, a ojciec sie wsciekl. Zaczeli mi wypominac, ze knuje za ich plecami i ze jak ja w ogole smiem miec takie plany, ze co oni mi zrobili itd. Pozniej przeszli na to, ze ja sobie przeciez w Warszawie nie poradze, bo jak ja sobie niby wyobrazam jednoczesnie studiowac i pracowac, z czego my sie utrzymamy, zycie w Warszawie jest drogie itd. itd. i oni sie w zyciu na cos takiego nie zgodza. Moze i maja troche racji, nie przecze, ale to i tak nie zmienia faktu, ze uwazam, iz bysmy sobie poradzili i nie mamy zamiaru zmieniac planow.

Niech mi tylko ktos po tym krotkim (na tyle ile moglem skrocic zeby bylo to w miare szczegolowe) opisie doradzi, jak ja mam to rozegrac. Bo po dzisiejszej "rozmowie" czuje sie strasznie bezsilny, a do tego boje sie, aby po moim wyjezdzie mama nie podupadla na zdrowiu jeszcze bardziej (klopoty z sercem, nadcisnienie i lekka depresja :/). Jak mam ich przekonac, ze dam rade sie utrzymac i skonczyc studia? I jak mam sie utrzymac, bo choc mam kilka pomyslow, to niestety nie wszystkie z nich musza wypalic...? Bede wdzieczne za wszelkie konstruktywne komentarze...

Pozdrawiam.

PS. Ah i prosze o potraktowanie tego jak najbardziej serio a nie w stylu "mlodzi jestesmy, jeszcze wam przejdzie".




Notre Dame de Paris:P Bossskie. Słyszałam ( bo nie wszystkie, niestety, widziałam) już wersję francuską, włoską, hiszpańską i symfoniczną. Poszukuję rosyjskiej ( może znajdzie się jakaś dobra dusza...)
Ja mam rosyjską wersję "Notre-Dame de Paris" (w mp3), ale niestety bardzo mocno wybrakowaną (z dziesięć piosenek w dobrej jakości). Za to w całości mam rosyjski "Romeo et Juliette", chociaż wolałabym, żeby było na odwrót.

Taniec Wampirów...do wszystkich fanów: kto zna niemiecką (albo austriacką) wersję? Ma więcej ognia od polskiej...jak sądzicie?
Zdecydowanie wolę oryginalną wersję od polskiej. Możliwe, że się teraz niektórym narażę, ale polskie "Wampiry" trochę mnie rozczarowały. Owszem, od strony technicznej musicalowi nie można nic zarzucić, ale jeśli chodzi o obsadę to‌ jak dla mnie to na właściwym miejscu byli tylko Łukasz Dziedzic i Robert Rozmus. Cała reszta, z Kubą Molędą na czele, śpiewała ładnie i czysto, ale nic poza tym. Zero emocji, a to jest w musicalu niedopuszczalne i trochę zepsuło mi przyjemność z oglądania (takie bezpłciowe wykonanie "'Dla Sary" słyszałam pierwszy raz w życiu. Później miałam nawet ochotę wybrać się na musical w drugiej obsadzie, żeby zobaczyć, czy drugi Alfred też jest taki bez wyrazu, ale w końcu nie poszłam.)
Dlatego boję się, co zrobią w Romie z "Upiorem". Bo wyzutego z emocji "Upiora" chyba nie przeżyję ;)

Skoro już się odezwałam, to trochę rozwinę temat, bo musicale kocham :) Wolę wersje teatralne niż filmowe, ale wiadomo, że nie wszystko można zobaczyć w teatrze, więc czasem trzeba się zadowolić filmem. Zresztą dla mnie musicale to przede wszystkim cudowna muzyka, która zostaje w pamięci na długo po obejrzeniu spektaklu czy filmu (a czasem nawet bez oglądania ;) Muzyka, której później słucha się w kółko przez wiele dni, która nigdy się nie nudzi.

Moim ukochanym musicalem jest i zawsze będzie "Metro". Ze względu na muzykę i piękne teksty piosenek, które znałam na pamięć w trzech językach na długo przed tym, jak w końcu wybrałam się do teatru. Oczywiście spektakl bardzo mi się podobał, choć cały czas marzę o tym, żeby zobaczyć go kiedyś w prawdziwej, a nie okrojonej wersji, jaką od lat prezentuje teatr "Buffo". Chociaż obecnie jest to praktycznie niemożliwe, bo odkąd zniknęło z afisza w Moskwie, to nigdzie takiej wersji nie grają...

Od "Metra" wszystko się zaczęło, to dzięki piosenkom z tego spektaklu zainteresowałam się musicalami. Zaraz za "Metrem" w mojej prywatnej hierarchii plasują się: "Upiór w Operze" (za absolutnie genialną muzykę) i "Notre-Dame de Paris" (za rewelacyjne wykonanie; przyłączam się do fanklubu Bruno P. :)

Pozostałe ulubione musicale (tylko wymienię, bo jakbym miała uzasadniać, to zabrakłoby miejsca):
"Jekyll&Hyde" , "Deszczowa piosenka", "Kabaret", "West Side Story", "My Fair Lady", "Dźwięki muzyki", "Koty", "Blues Brothers", "Hair", "Jesus Christ Superstar", "Grease", "Skrzypek na dachu", "Evita", "Miss Saigon", "Tanz der Vampire" , "Les Dix Commandements", "Dracula: entre l'amour et la mort", "Romeo&Juliette", "Le Roi Soleil", "Akademia Pana Kleksa", "Romeo i Julia".
(na pewno o czymś zapomniałam)

Co chciałabym zobaczyć?
"Jesus Christ Superstar" i "Jekyll&Hyde" w Chorzowie. Wybieram się tam od ładnych kilku lat ciągle i mi nie po drodze ;)
A poza tym‌ "Czarownice z Eastwick" w Moskwie, "Proroka" w Mińsku i cokolwiek na Brodwayu :) Co prawda nie zanosi się, żeby mi się to udało, ale pomarzyć zawsze można :)

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brytfanna.keep.pl
  • Trzeba żyć, a nie tylko istnieć.